Witajcie! ^^
Obiecany one shot dla nawiedzona ^^
Jest trochę inny niż reszta i może wydawać się szybka akcja, ale mam nadzieję, że Ci się spodoba, jak i reszcie. ;D
Dziękuje za pomoc Fumi.<3
Za jakiekolwiek błędy wybaczcie!
*** *** ***
Zastanawialiście się może kiedyś, jak to jest kiedy się umiera? Podobno następuje ciemność, a po chwili widzisz światełko w tunelu za którym podążasz, a ono robi się coraz jaśniejsze i przenosi do innego wymiaru. Do tego lepszego, ewentulanie gorszego, jeśli jesteś zachłannym grzesznikiem. Ja prawie, że mogłem to przeżyć, zobaczyć w końcu i zatopić moją ciekawość co do tego. Jeśli dobrze pamiętam był wtedy pierwszy kwietnia. Wracałem z rana samochodem od rodziców do których zajeżdżam co weekend bądź dwa. Przemęczenie i bardzo poranna pora-bo było jakoś po trzeciej w nocy, dawało mi się we znaki. Niestety tak to jest, jak się sobie wypije coś z ojcem, zapominając, że na drugi dzień trzeba zapierdalać do roboty. Jeszcze do tej, gdzie masz ochotę wnet chwycić swojego szefa za gardziel i wyrzucić przez okno z najwyższego wieżowca. Tak, takie pragnienie mam zapewne nie tylko ja co od swojego szefa. Ale wracając... Pamiętam, że jechałem przez most Dongho. Powieki niemiłosiernie mi się kleiły, a usta co chwila roztwierały z zamiarem wydania głosu ziewnięcia. Powieki mi się przymknęły, jednaka od razu gwałtownie je otworzyłem i klepnąłem wolną dłonią w policzek, tak dla lekkiego rozbudzenia. Kolejny raz moje powieki stały się niemile ociężałe i gorsze do zapanowania nad nimi. Nagle usłyszałem trąbienie, pisk opon i mocne szarpnięcie. Chwilę wcześniej zdążyłem przyuważyć taksówkę i słup, w który wjechałem samochodem. W ostatniej chwili poduszka się włączyła, więc nie walnąłem twarzą w kierownicę. Mimo to czułem pulsujący ból w nosie i po chwili metaliczny posmak w ustach. Kątem oka zobaczyłem, jak przerażony taksówkarz wychodzi z wozu i biegnie w moją stronę. Wzrok coraz to bardziej mi się zamazywał, krew brudziła ubrania, a ból nosa jak i nogi się nasilał. Usłyszałem tylko jak dzwoni gdzieś i straciłem przytomność, zobaczyłem ciemność z myślą, że zapewne umarłem i dowiem się czy te wszystkie historie co jest po śmierci, są prawdą...
Szpital w Seulu, godzina 18:36
-Panie Kim Jonghyun, panie Kim Jonghyun, proszę się obudzić.
Słyszałem delikatny i kobiecy głos i dotyk na ramieniu, który raz po raz trząsł nim delikatnie. Jakieś pikanie zapewne od jakiegoś urządzenia dochodziło do moich uszu. A więc żyję, pomyślałem i zacząłem powoli roztwierać powieki, jak ciągle powtarzał mi niziutki głosik. Powoli to robiłem, bo jasne światło zaczęło mnie cholernie gryźć w oczy. Może jednak jestem w niebie? Bo jednak ten głos brzmiał podejrzanie i strasznie anielsko.-Pacjent się wybudził?
Usłyszałem kolejny głos, tym razem męski. Był mocny i lekko zachrypnięty. W końcu zacząłem się rozglądać po sali, a moje czarne tęczówki z każdą chwilą przyzwyczajały się do kremowych ścian i jaskrawego, pomarańczowego światła, którym było zachodzące słońce tuż za oknem po mojej lewej stronie. Jak się zorientowałem, leżałem w jednoosobowej sali. Jakiś telewizor plazmowy wisiał na przeciwko mojego łóżka, gdzieś po lewej stornie stała nieduża skórzana sofa wraz z małym stoliczkiem dla gości przy wcześniej wspomnianej szklanej powłoce. Pod nią stała półka na której stało urządzenie wypuszczające z siebie parę. Pewnie dlatego, aby powietrze było wilgotniejsze. Pobiegłem wzrokiem w stronę zapewne lekarza, który pocierał dwoma placami swoją siwą brodę i bardzo ładnej niezbyt wysokiej, o ciemnych włosach spiętych w kok i naprawdę uroczym uśmiechu pielęgniarki, rozchwytując w końcu otwarte drzwi wyjściowe za nimi.
-Tak doktorze.
-Dobrze, a więc sprawdźmy czy nic więcej nie ucierpiało.
Ucierpiało? Co miało niby mi ucierpieć? Zacząłem mieć dziwne domysły, że może straciłem nogę, a nawet dwie, górne kończyny, których nie bardzo jak na razie czułem. A może straciłem czucie również i w nogach i będę jeździł na wózku inwalidzkim?! To nie może być to... Nie proszę nie... Naprawdę ten natłok myśli coraz bardziej rujnował mi racjonalne myślenie.
-Spokojnie panie Kim, jedyne co ucierpiało to tylko noga, którą musieliśmy włożyć w gips, ponieważ pękła panu kość w połowie łydki i stwierdziliśmy, że to będzie lepszy pomysł niż szyna. No i ma pan lekką opuchliznę na nosie przez dużą siłę uderzenia, jednak zadziwia nas to, że nie ma pan go złamanego.
Widocznie powiedział to widząc malujace się przerażenie na mojej twarzy i całkowite zdezorientowanie co do tego co się działo wokoło mnie. Kiwnąłem niepewnie głową i ujrzałem jak wyciaga do mnie dłoń, po chwili pokazując dwa place.
-Ile widzisz palców chłopcze?- zapytał.
No tak, jakże mógłbym zapomnieć o tej ich zabawie na sprawdzenie czy nagle nie stałeś się głupkiem, mimo iż twoje zachowanie tego nie okazuje.
-Dwa, doktorku. Może wystarczy tej dziecinnej gry, jestem normalny, nie widać?
Mimo iż byłem obolały i strasznie osłabiony, mój zacięty charakter standardowo dawał o sobie znać.
-Nie jestem dla ciebie doktorkiem smarkaczu! I to ja zadecyduję, kiedy skończę! A teraz z łaski swojej ile ich widzisz?
Oho widzę, że będzie tu jak w wojsku, czyli nauka, jak to masz się zachowywać przy starszych. To było naprawdę zabawne, a jego twarz która po chwili poczerwieniała, że ma kolejnego buntownika na głowie, była chyba jeszcze zabawniejsza. Popatrzyłem na niego jak na jakiegoś idiotę, co mu się nie spodobało, bo od razu warknął coś ponaglając mnie abym odpowiadał.
-Cztery, DOKTORZE. Zgadłem?
Mruknąłem ironicznie od niechcenia, co go bardziej rozzłościło.I to się nazywa szacunek do pacjenta? No brawo... Fakt, sam może zacząłem z tą miną i odpyskowaniem, jednak czułem się coraz bardziej jak jakiś idiota, widząc jak macha przed moimi oczyma palcami, jak przy małym dziecku.
-Panie Kim, proszę się uspokoić i odpowiadać normalnie. Rozumiemy, że jest pan w lekkim szoku po wypadku, jednak naprawdę proszę o szacunek. Panie doktorze, to też się tyczy i pana.
Skrzywiłem się lekko i niechętnie przeprosiłem, jednak z ulgą widząc, jak staruszek już całkowicie gotuje się sam w sobie i wnet nie zabija wzrokiem przemiłej pielęgniarki. Już od chwili, jak go ujrzałem wiedziałem, że nie będę się z nim lubił. A po kompletnym wyjaśnieniu tej miłej pielęgniarki, zrozumiałem, że szybko się stąd nie wydostanę jak po dwóch lub niecałych trzech tygodniach. Jak się okazało, straciłem dużo krwi i trochę potrwa zanim odzyskam siły. Fakt, mimo postury zawsze miałem słabą odporność i nawet głupie zmoknięcie na deszcz powodowało, że na drugi dzień już pokasływałem.
Nie wiem co mnie skłoniło do chodzenia po szpitalnych korytarzach w samym środku nocy, tym bardziej, że ledwo trzymałem się na nogach, a kolejny krok był coraz bardziej chwiejny. Chyba naprawdę oszalałem, albo dopiero zacząłem. Jakimś cudem doszedłem do jakiejś otwartej sali, mając za sobą już chyba z pięć zamkniętych. Ogarnęła mnie ciekawość. Zanim tam wszedłem, rozejrzałem się wokoło czy czasem nie śledzi mnie jakiś straszny duch, lub potężna pięlęgniara, biegająca z wielką strzykawką po której od razu zapadałbym w sen. Tak, tak, gadam głupoty i jak to ja, zwalam wszystko na te cholerne tableteczki, którymi wykarmili mnie na siłę przed zaśnięciem. Niestety nie pomogły, bo od tamtej pory, leżałem w łóżko i mimo policzonych paruset baranków, nie udało mi się zasnąć. Więc jakże po tym ''ciekawym'' zajęciu wpadłem na ten durny pomysł szlajania się po szpitalu. Tak, stanowczo mało mi problemów. Jeszcze brakuje mi tylko muzyczki z mission imposible i strachu przed wyłapaniem przez któregoś opiekuna na nocnym dyżurze, przed którym uciekałbym kuśtykając na jednej nodze, oczywiście z kulami w grze. Kiedy stwierdziłem, że nie ma ani żywej duszy, tylko słychać jakiś podejrzane jęki z okolic pokoju dla pielęgniarek i pielęgniarzy- co sprawiało, że coraz bardziej żałowałem tego ''obchodu'' bo tak jakby zaczeło mi się coś w spodniach budzić, wszedłem całkowicie do środka i zmarłem.
Na łóżku spał jakiś chłopak. Na oko dawałem mu jakieś dwadzieścia, dwadzieścia jeden lat. Był młody, ale na pewno nie starszy ode mnie. Miał średniej długości blond włosy i mimo ciemności i blasku księżyca wpadającego przez okno, idealnie współgrały z bladą cerą chłopaka. Nieskazitelna twarz chłopaka miała błogi wyraz spokoju, kiedy to księżyc pieścił ją swoim delikatnym blaskiem. Przydługa grzywka opadała bezwiednie na pogrążone w śnie powieki, a jasnoróżowe usta pod lekkim rozchyleniem, bezdźwięcznie łapały powietrze, aby po chwili wypuścić je z powrotem. Coś mnie w nim zaintrygowało, był śliczny i od razu niezaprzeczalnie stwierdziłem, że wyglądał niczym anioł. Czy można zauroczyć się w nieznanej osobie w ciągu chwili? Postanowiłem podejść bliżej. Jednak nagły dźwięk czyiś stóp- który jakimś cudem zagłuszył stukot mojego serca, sprawił, że odłożyłem chęć przyjrzenia mu się bardziej na kolejny dzień. Zanim jednak wyszedłem, w rogu sali rzucił mi się wózek inwalidzki. Chwilę się zagapiłem na niego i w końcu wyszedłem, słysząc jak kroki nabierają na sile, a będąc już w swojej sali - usłyszałem jakieś przytłumione rozmowy, jednakże nie zwróciłem na to szczególnej uwagi. Stanowczo sala tego tajemniczego chłopaka, będzie pierwszym celem jaki zaliczę po przebudzeniu. Jeśli oczywiście pod przymusem i okiem zwyrodniałego doktora zjem ładnie śniadanko. Ugh.. Już mi się zaczęło cofać na sama myśl o tym, jak tylko się położyłem. Zastanawiało mnie to, co tam robił ten wózek. Może miał paraliż, albo był zbyt słaby, aby chodzić samemu? Podczas rozmyśleń o dziwo zasnąłem po chwili...
-Ale ja już nie chcę!
-Zjedz chociaż tą sałatkę.
-Nie!
Marudziłem do jakiejś pielęgniarki, no bo jak mogłem coś zjeść skoro nie byłem głodny? No tak, najlepiej zmusić człowieka, aby zjadł na przymus, bo jest chwilowo w słabszej kondycji. No ludzie! Dobrze, że chociaż nie było tego brodacza. Chwyciłem za swoimi plecami poduszkę i ukryłem za nią twarz, wyłaniając tylko swoje rzucające obrzydzonym wzrokiem tęczówki.
-Jonghyun-ssi proszę, chociaż pół, hm?
Nie mogłem, po prostu nie mogłem ulec jej uroczo proszącemu wzrokowi i smutnej minie. Czy wszystkie tutejsze ajummy są takie? A może do mnie flirtowała?
-A Będę mógł wyjść na jakiś krótki spacer po korytarzu jak zjem?
Zapytałem z zalotną miną, trochę próbując jakby się targować. Ajumma przez chwilę się zastanawiała nad moją propozycją i w końcu kiwnęła twierdząco głową. Nie wiem czemu, ale byłem wnet w skowronkach wiedząc, że zaraz ujrzę tego uroczego blondyna. Jednak niestety nafaszerowana Bóg wie czym sałatka, musiała być przeze mnie zjedzona. Z lekkim wtrętem włożyłem zawartość do ust i zacząłem przeżuwać. Po chwili stwierdziłem, że nie jest taka zła i bez marudzenia po krótkiej chwili zjadłem ją całą. Pielęgniarka widząc to z radością poklepała mnie po ramieniu, niczym dziecko, które dzielnie zniosło zastrzyk. To naprawdę mnie rozbawiło. Kobieta podała mi kule i rozkazała, że mam pozwolenie na przejście się tylko i wyłącznie po tym korytarzu, bo jeśli lekarz dyżurujący na niższym zobaczy, że tam sobie chadzam bez opieki, to będę miał przerąbane. Poza tym miałem świadomość, że zapewne przyjdą niedługo rodzice, przerażeni informacją, że ich syn wylądował w szpitalu. Tak, zapewne znowu będę słyszał ich kazań, że jestem tutaj tylko i wyłącznie przez szybką i nieuważna jazdę....
Nie musiałem się nawet pytać mojej opiekunki który doktorek dziś dyżuruje, bo od razu po jej minie odgadłem. Uwierzcie mi, że nawet nie miałem zamiaru zwiewać gdzieś dalej, moje nogi nadal były giętkie niczym guma, a ciało w dalszym ciągu słabe, mimo iż odzyskałem więcej energii. Wolnym krokiem minąłem łóżko, drzwi wyjściowe i po chwili podążałem na lewo- ku sali w której leżał nieznany mi chłopak. Przez to, że teraz każda sala była otwarta, nie pamiętałem za bardzo w której się znajdował. Przechodziłem odkręcając głowę w lewą stronę, zaglądając do środka każdego pomieszczenia. W końcu natrafiłem na tą w której jakiś blond włosy chłopak siedział do mnie tyłem na wózku inwalidzkim przy oknie i wpatrywał się w nie.
-Jest...
Szepnąłem robiąc kolejny krok. Zdziwiłem się, że nie odwrócił się, aby spojrzeć kto wszedł do jego sali.
-Cześć, można?
Jedyne co mi odpowiedziało to cisza. Kuśtyknąłem w stronę skórzanego fotela, obok którego siedział na wózku. Usiadłem się ostrożnie na tym drugim fotelu, opierając kule o ten, przy którym się znajdował blond włosy. Spojrzałem na niego zaciekawiony, bo miałem teraz idealny widok na jego profil i choć trochę mogłem mu się przyjrzeć.
Jednak kompletnie się zdziwiłem, kiedy siedział i wpatrywał się dziwnie pustym wzrokiem w krajobraz za oknem.
-Jestem Kim Jonghyun, a ty?
Kolejny raz odezwałem się do niego. Nic.
-Halooo?
Przeciągnąłem i nadal nic. Przestraszyłem się, że w ogóle nie reaguje. Przez chwilę przychodziła mi myśl, że może nie żyje, jednak widziałem jak jego klatka piersiowa się podnosi, więc odetchnąłem z ulgą. Wstałem chcąc iść po jakąś pielęgniarkę, aby się zapytać dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej, jednak jedna z nich mnie wyprzedziła, i to ta sama, która jeszcze chwilę temu próbowała wepchnąć mi na chama śniadanie.
-Oh, Jonghyun-ssi, co ty tu robisz przy wózku?
-Chciałem zawrzeć z nim znajomość, jednak on się nie odzywa i chciałem zapytać...
-O czym ty mówisz?
-Jak to o czym... Przecież...
-Proszę... Wyjdź stąd Jonghyun-ah.
-Ale...
-Żadnego, ale!
Powiedziała stanowczo, a ja zagryzłem zły wargę. Chciałem wiedzieć, tak bardzo chciałem wiedzieć dlaczego taki jest. Spojrzałem na chłopaka, który nadal niczym lalka przypatrywał się kołysanym od wiatru drzewom, po drugiej stronie szklanej powłoki.
-Dlaczego się nie odzywasz? Co ci jest? Jesteś niemy czy jak?
Zacząłem go lekko szturchać ignorując słowa pielęgniarki, bo miałem cichą nadzieję , że może się wkurzy i spojrzy na mnie. Jednak w ogóle nie zareagował. Jedyne co mi się rzuciło w oczy, to jak zaciska swoją różową piżamę w pięści, kiedy pielęgniarka siłą zaczęła odciągać mnie od niego.
-Jonghyun-ah!
Jeszcze tego samego dnia, zostałem przyłapany parę razy u niego. Przez to, gdy doktorek się dowiedział, kazał im, aby dali mi jakieś środku odurzające. Nie wiedzieli jednak, że kiedy ich działanie minęło, ja zamiast spać, udałem się znowu do sali w której leżał chłopak. Znowu jego twarz była taka spokojna. Zastanawiało mnie to, dlaczego tak się zachowywał. Nawet jak było zamieszanie, kiedy to któryś raz z rozgłosem odciągali mnie od niego nie obejrzał się. Teraz ignorując wszystko wokoło mnie, usiadłem niepewnie na jego łóżku. Wyciągnąłem dłoń i musnąłem palcem wskazującym jego policzek, praktycznie nie czując, że coś dotykam. To było dziwne mimo iż cieszyłem się, że teraz widziałem go o wiele lepiej.
-Co ci jest?
Szepnąłem, kolejny raz przejeżdżając palcem po bladym policzku i przypatrywałem się mu troskliwie.
Siedziałem tak przy nim chyba z pół nocy. Nie wiedziałem dlaczego, ale siedziałem i ciągle rozmyślałem. Nad ranem nikt nie wiedział, że go odwiedziłem. Leżąc sobie na łóżku i jedząc spokojnie w miarę zjadliwe śniadanie, postanowiłem, że będę go odwiedzał wieczorami lub nocami, kiedy hol spustoszeje od tych upierdliwych fartuszków. I tak, jak postanowiłem, tak robiłem przez kolejne kilka nocy. Przesiadywałem i szeptałem do niego, zadając pytania bądź coś tam sobie podśpiewując pod nosem z myślą, że go obudzę i nagle odezwie się. Ta... niedoczekanie moje... W końcu pewnego ranka doszło do mnie, że w sumie zaczęła mi wystarczać po prostu jego bliskość. Jednak nie spodziewałem się, że ta noc będzie inna. Jak zawsze już w lepszej kondycji, wyszedłem ze swojej sali i udałem się w stronę tej Kibuma. Zamarłem jednak widząc go siedzącego na łóżku od mojej strony. Miał zwieszoną głowę, jak i lekko przygarbioną sylwetkę. Dłonie zaciskał kurczowo na brzegach łóżka, a jego usta zostały delikatnie przygryzione przez zęby.Nie wiedziałem kompletnie co mam robić. Wejść czy lepiej zawróci i zwiać do siebie. Jednak za późno było na zrobienie czegokolwiek, kiedy uniósł głowę i spojrzał na mnie.
Patrzył tak przez chwilę na moją zastygłą sylwetkę i na pewno zdezorientowaną minę. Musiałem na pewno wyglądać idiotycznie.
-Eee cześć?
Powiedziałem drapiąc się niezręcznie w tył głowy. On nic nie odpowiedział tylko uniósł rękę i poklepał po chwili miejsce obok siebie. Mimo iż ten ruch był dla mnie z deka przerażający, to zdziwiłem się, że w ogóle się ruszył, no ale to zostawmy ma później. Stwierdzając, że proponuje mi tym abym obok niego usiadł, zrobiłem to. Jednak kiedy niepewnie poodchodziłem, moje nogi drżały, a serce wnet nie wyleciało ze strachu. Miałem tylko nadzieję, że nie rzuci się na mnie i nie zagryzie na śmierć lub dźgnie mnie w serce jakimś ostrym narzędziem. No co? Po tak dziwnie zachwycającym się człowieku można spodziewać się wszystkiego i pomijam fakt, że jest chory. Od czasu kiedy przychodziłem do niego w nocy, było dziwnie chłodno. Zawsze zwalałem to na otwarte okno i jeszcze zimne wiosenne noce, jednak kiedy się odwróciłem, szklana powłoka była zamknięta. Dziwne...
Spojrzałem na chłopaka i czułem coraz większe skrępowanie i napięcie w powietrzu, kiedy jego duże i kocie oczy patrzył na mnie. Były naprawdę piękne, jednak brakowało w nich czegoś.
-Dlaczego mnie odwiedzasz co noc, Jonghyunie i dlaczego mnie widzisz?
Usłyszałem i chyba aż wnet moje serce przystanęło na chwilę. Czy to działo się naprawdę? Czy on naprawdę do mnie przemówił? Przecież to niemożliwe... Ludzie mało kiedy po niedługim czasie zamknięciu się w sobie, potrafią się otworzyć na nowo. Tak, bynajmniej na to patrzyłem, bo od tygodnia do niego przychodzę, a on dopiero się odzywa.
-S-s-skąd znasz moje imię?! I-i-i przecież ślepy nie jestem, nie?!
Zapytałem niepewnie z myślą, że mam jakieś halucynacje po tych lekach przeciw bólowych.
-Nie trudno było je zapamiętać po tym cyrku, kiedy pierwszy raz do mnie przyszedłeś.
Odparł, a ja nie wiedziałem w jaką stronę mam patrzeć. No do jasnej cholery przestań tak się we mnie wpatrywać, to przeraża!
-Umm no tak... A jak ty masz na imię?
-Kibum, ale wolę Key. Mógłbyś znowu mi coś zaśpiewać?
Bardziej to zabrzmiało jak nakaz niż pytanie, kiedy to zaczął pokładać się do łóżka.
Kiwnąłem niepewnie głową w sumie sam nie wierząc w to co się stało.
- Dziękuję...i proszę... przyjdź również jutro.
Powiedział cichutko i lekko się uśmiechnął.
-Dobrze, przyjdę.
Niepewnie przysiadłem się wygodniej i zacząłem śpiewać co z deka mnie krępowało czując jego skupiony wzrok na sobie, jednak i tak po chwili zasnął. Podwinąłem leżącą z boku kołdrę i przykryłem go aż do szyi po czym wyszedłem po cichu, nadal nie mogąc uwierzyć w to, że się do mnie odezwał.
Przez całą noc, jakoś nie mogłem spać, tylko myślałem i myślałem. I aż od tego nadmiaru myślenia zacząłem odczuwać coraz bardziej skutki. Pomasowałem skronie, przymykając powieki.
-Dzień dobry Jonghyunie. Mam dla ciebie tabletki i śniadanko.
Usłyszałem i spojrzałem w bok na pielęgniarkę.
-Nie wiem czy taki dobry.
Mruknąłem widząc i również jakąś podejrzaną pastę. Jak nie urok to sraczka... Serio, nie wiem skąd oni biorą to jedzenie. Rozprostowując ręce wyprostowałem się do siadu. Chwyciłem pilot podłączony do łóżka i podniosłem sobie jego jedną część wyżej, aby po chwili oprzeć się wygodniej. Ajumma przybliżyła stolik na kółkach tak, że przyczepiona do niego deska robiła za podkładkę na której postawiła mi na talerzyku śniadanie. Czyli standardowo malusia miska ryżu i jakaś wcześniej wspomina niezidentyfikowana pasta gratis.
-Jak się czujesz?
-Dziś okropnie, strasznie boli mnie głowa.
-Po tabletkach ci przejdzie.
-Mam nadzieję. -mruknąłem - Jednak nie rozumiem dlaczego nie mogę wchodzić do tamtej sali?
Pielęgniarka spojrzała na mnie jak na jakiegoś psychola, po czym przyłożył dłoń do czoła. Zacmokała i westchnęła.
-Ponieważ leży tam teraz bardzo chory chłopiec, którego nie bardzo można odwiedzać.
-Aha...
Kobieta uśmiechnęła się i pogłaskała po głowie. Nawet nie wiecie jak mnie to irytowało. W końcu odprowadziłem ją wzrokiem do drzwi.
Długo nie zaznałem spokoju ponieważ zaczęli robić mi różne badania, więc trochę zwiedziłem sobie szpital na wózku inwalidzkim. Nawet nie wiecie jak się czułem, kiedy wsadzili mnie do jakiejś komory.
Kiedy wróciliśmy do mojej sali, akurat czekali moi rodzice. Rodzicielka od razu mnie przytuliła, a ojciec stał z boku i patrzył surowo jak zawsze. Zastanawiałem się czy on kiedyś spojrzy na mnie z pogodnym wyrazem twarzy? Matka stała asekuracyjnie, kiedy to wstawałem z wózka, aby móc przycupnąć do łóżka. Ojciec podał kule i mało wiele pomógł mi dojść do niego. Wolałem nie protestować, że sam dam sobie radę, bo i tak domyślałem się, że zaraz zaczęła by się awantura. Po chwili do sali wszedł doktorek z którym to tak się wielbiłem. Spojrzał na mnie, o dziwo nie surowo i po chwili na rodziców.
-Mógłbym prosić państwa na sekundkę?
Rodzice kiwnęli zaniepokojeni głową i wyszli, a ja usiadłem się na łóżko, od razu chwytając laptopa z zamiarem obejrzenia czegoś. Kiedy z zamiłowaniem przeglądałem portale, kątem oka zerknąłem w stronę otwartych drzwi. To było dziwne, bo ojciec przytulał matkę, która zasłaniała dłońmi twarz. Zignorowałem to jednak i dalej przeglądałem nowości.
Kolejny wieczór i kolejny raz moje nogi jak i w sumie kule, prowadziły mnie do dobrze znanej mi sali. Tym razem ciężko było mi do niej trafić ponieważ była zamknięta. Na szczęście zapamiętałem numer pokoju-122.
Nacisnąłem klamkę i rozchyliłem drzwi, a następnie wszedłem do środka. Na łóżku znowu spał chłopak, jednak to nie był Key. Lekko się zaniepokoiłem, że mogłem coś przeoczyć, będąc na badaniach. Bo gdybym był w sali, na pewno coś bym usłyszał. Wyszedłem jak najprędzej z sali myśląc, że może jednak pomyliłem pokoje. Niestety... Spojrzałem na numerek, który wskazywał numer 122. A może to numerki mi się pomyliły? Już sam kompletnie nie wiedziałem. Chwyciłem się za głowę, unosząc lekko ręce z zaczepionymi o ramię kulami. Nie wiedziałem co mam zrobić. Obiecałem mu, że przyjdę, nie mogłem go zawieść, że tego nie zrobiłem.
-Jonghyun...
Usłyszałem i odwróciłem głowę do tyłu. Na korytarzu kawałek dalej ode mnie stał Key w tej swojej uroczej, różowej piżamce. Podszedł do mnie i z namalowanym usmiechem pomachał lekko bladą dłonią.
-Dlaczego leży tam teraz ktoś inny?
Wskazałem białe drzwi na które spojrzał i blond włosy.
-Nie wiem, jednak musiałem się przenieść.
Oznajmił, a ja wpatrywałem się w niego jak w obrazek. Czułem, jak coraz bardziej się w nim zadurzam, mimo iż znałem go ciut więcej niż tydzień. Poczułem coś zimnego na ręku i spojrzałem automatycznie w dół. Dłoń Key trzymała delikatnie tą moją, nawet bardzo, bo odnosiłem wrażenie jakby praktyczni mnie nie trzymał.
-Masz bardzo delikatne i zimne dłonie.
Oznajmiłem, na co blondynek tylko uśmiechnął się tajemniczo.
-Chodźmy do twojej sali.
Bez jakichkolwiek sprzeciwów ruszyłem w tamtym kierunku.Jak zawsze zamknąłem za sobą drzwi i pozostawiłem kule przy szafce, aby po chwili usiąść obok Kibuma. Nie wiem jak to zrobiłem, że po drodze o nich nie zahaczyłem, bo w moim pokoju było naprawdę ciemno. Po omacku zacząłem szukać szufladki z zamiarem znalezienia lampki i odrobiny oświetlenia mojego tymczasowego lokum.
-Nie pal Jonghyunie, nie potrzeba.
Usłyszałem i spojrzałem na niego. Może w sumie jednak miał rację, bo powoli przedzierający się przez budynki blask księżyca, zaczął wdzierać się do pomieszczenia. Spojrzałem na Kibuma i przełknąłem ślinę, czując jakąś dziwną gulę w gardle. Serce biło mi coraz szybciej, a włosy jeżyły mi się na rękach. Wyciągnąłem rękę ku jego twarzy, chcąc dotknąć jego policzka. Znów miałem wrażenie, że nic nie czuję pod opuszkami mimo iż Key wtulał się w moją dłoń coraz bardziej. Średnio widziałem, jak sam zaczyna dotykać mojego policzka. Uśmiechał się wtedy, jakby dotykał czegoś niesamowitego.
-Jonghyun-ah może to dziwnie zabrzmi, bo znamy się bardzo krótko, ale muszę ci to powiedzieć, bo niedługo mi zostało czasu.
Patrzyłem na niego, kompletnie nie rozumiejąc co do mnie mówi. Jakiego czasu co miał na myśli? Spiąłem się lekko czując jak wchodzi na moje biodra. Był taki lekki, że praktycznie nie czułem, że na mnie siedzi. Jednak ten chłód... On zawsze był, kiedy i on.
Kibum delikatnie ujął moje policzki i po chwili na ustach poczułem zimno. Automatycznie przymknąłem powieki i po chwili je otworzyłem, kiedy blondyn oderwał ode mnie te zimne usta.
-Chyba się w tobie zakochałem, Kim Jonghyun.
Roztwarłem szerzej usta, nie wiedząc co powiedzieć. Czułem, że też coś mnie do niego ciągnie, jednak byłem pewien, że to jak na razie zauroczenie. Zbyt krótko go znałem. Poza tym nie chciałem go okłamywać, że czuję to samo, jednak bałem się, że kiedy mu powiem, że sam nie jestem pewien co do swoich uczuć, zranię go...
-Key ja...
-Ciii, nie będę smutny jeśli czujesz coś innego, to nawet dobrze bo jak wcześniej wspomniałem ,, niedługo zostało mi czasu''
Przytknął mi palec do ust, a po chwili wtulił twarz w zagłębieniu mojej szyi. Chmara ciarek od razu ruszyła przez praktycznie cała cześć mojego ciała od szyi na krzyżu kończąc.
-Nie rozumiem. Wypisują cię?
-Już tydzień temu to zrobili, po twojej wizycie w mojej sali.
-Jak to?
Zapytałem czując, jak głowa dziwnie i coraz to mocniej zaczyna mnie boleć.
-Jeszcze tego nie zauważyłeś?
-Ale czego?
-Oj Jonghyun, Jonghyun. Za każdym razem kiedy mnie dotykasz co czujesz?
Zapytał tarmosząc włosy z tyłu głowy.
-Chłód i taki jakby brak ...
Zawahałem się i po chwili do mnie doszło jakim to jestem tępakiem. Przeraziłem się i od razu zeskoczyłem z łóżka, niefortunnie upadając na pośladki. Syknąłem i zacząłem masować rękoma poszkodowaną cześć mojego ciała. W końcu wlepiłem swoje czarne tęczówki już w leżącego w znaczki na łóżku Kibuma, który opierał ręce pod brodą i patrzył na mnie z uśmiechem.
-Widzę, że w końcu do ciebie dotarło, brawo.
Zaśmiał się, a ja kolejny raz przełknąłem ślinę.
-To jest niemożliwe, przecież ludzie was nie widzą.
-Owszem, jednak ci którzy nieświadomie umierają mogą nas widzieć.
-Co masz na myśli?
-Lekarze Ci nie powiedzieli?
-O-o czym?
Głos coraz bardziej mi drżał, a ja cofałem się w stronę ściany kiedy to Key zaczął podążać w moją stronę. W końcu poczułem ścianę za sobą i stwierdziłem, że ostatecznie nie mam gdzie uciec. Blondynek przykucnął obok mnie i odgarnął grzywkę na bok.
-Za późno wykryli u ciebie guza w mózgu i już praktycznie od paru dni zaczynasz umierać.
-S-słucham?
-Kiedy przyszedłeś do mnie w dzień, od razu zorientowałem się, więc postanowiłem na ciebie poczekać.
-T-to nie może być prawda.
-Przykro mi Jonghyun, ale niestety takie jest życie.
-Do... do kiedy.... mam czas?
-Nikt nie zna dnia ani godziny...
Odparł i z uśmiechem musnął moje usta, po czym wyszedł z sali. Pi tym nie mogłem się ruszyć, paraliż mną wstrząsnął, a strach tym bardziej. Nawet bałem się zasnąć. Jednak sen był silniejszy i zmorzył mnie po chwili.
Kiedy się obudziłem, byłem widziałem przed oczyma lampy, które mijały jedna za drugą. Słyszem odgłos kręcących się kółek i jakieś krzyki.
-Proszę się przesunąć.
-Jonghyun, nie! Nie, proszę, zróbcie coś, aby przeżył!
Od razu odgadłem, że ten drugi głos, był mojej matki. Spojrzałem lekko w bok i poczułem jak ktoś chwyta mnie za dłoń. To była ona. Całą w łzach i rozpaczy. Nawet ujrzałem w podobnym stanie ojca, który próbował ją ode mnie odciągnąć, aby tylko jak najszybciej przewieźli mnie na salę operacyjną.
Trzask drzwi i kolejna gromada mocnych lamp, które raziły moje oczy. Nawet nie zdążyłem się rozejrzeć po sali, a już przytknęli mi jakąś maskę do nosa i ust.
-Oddychaj głęboko! Raz, dwa, trzy...
Zrobiłem tak jak poprosiła jakaś pielęgniarka. Nie minęła chwila, a zasnąłem. Znowu przed oczyma zobaczyłem czarne tło. Nagle do moich uszu doszedł urwany dźwięk. Otworzyłem szybko powieki i zacząłem się rozglądać. Usiadłem się i ujrzałem jedną pojedynczą kreskę na monitorze urządzenia. Zastanawiałem się, jak to możliwe skoro przecież żyję. Wstałem z łóżka i usłyszałem głosy.
-Straciliśmy go.
-Spóbujemy reanimować, siostro!
-Tak, jest!
-Raz, dwa, trzy.. teraz! Raz, dwa trzy, teraz!
Krzyczeli, a linia na w dalszym ciągu była prosta. Naprawdę nie rozumiałem co się dzieje. Nagle poczułem dotyk na ramieniu. Odwróciłem się i ujrzałem Kibuma.
-Witaj w naszym świecie.
Odparł, a ja zakpiłem, jednak gdy ujrzałem leżące na stole nieruchome ciało-zrozumiałem.
-Key to... to niemożliwe!
-Przykro mi, tak musiało być. Jednak nie martw się, teraz ja będę przy tobie...
Odparł i pozwolił mi się w siebie wtulić. Nawet nie chciałem się oglądać, kiedy usłyszałem krzyk i rozpacz mojej matki i ojca. Poczułem jak Key, łapie moje policzki i całuje w czoło, nos i po chwili w usta. Teraz odczuwałem jego dotyk na sobie. Mimo iż byłem teraz duchem tak jak i on.
-Chodźmy, już czas.
Odparł i chwycił mnie za rękę, ciągnąc w stronę jakiegoś światełka.
-Żegnajcie... Będę miał was w opiece.
To był moje ostatnie słowa, jakie pozostawiłem tu na ziemi....
Próbowałam dodać komentarz chyba z 5 razy i za każdym razem net mi się wywalał albo coś wyłączało -.- xd Ale waaa to było takie piękne aż łezka mi się w oku zakręciła ;; Oby więcej takich opowiadań <3
OdpowiedzUsuńTo się jeszcze zobaczy czy coś podobnego dodam. Moja głowa jest nieobliczalna, jak wczoraj rano, kiedy to nagle po obudzeniu kazało mi napisać o takie coś. ^^ Dziękuję za komentarz. ^^
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDziękuję Fumi. ;* Ok, będę, bo aktualni bardzo mi przy tym pomogłaś, mimo iż możesz odczuć wrażenie, że nie. :D Ty też pisz jak coś, bo wzajemna pomoc jest jak najbardziej na miejscu keke. <3
UsuńTak się cieszę, że ponownie napisałaś shota z JongKey.^^ Standardowe paringi mają w sobie to coś.
OdpowiedzUsuńW ogóle zacznę od tego, że bardzo przyjemnie mi się czytało i mam wrażenie, że coraz lepiej piszesz, naprawdę. :) Już się nie mogę doczekać w takim razie twoich następnych opowiadań.
Po pierwszym zdaniu trochę zrzedła mi mina, ponieważ pomyślałam sobie, że pewnie na końcu ktoś umrze, a ja znowu się rozkleję. Ostatnio obiecałam sobie, że przestane ryczeć przy angstach, ale jakoś efektów brak. :P Na szczęście pomimo śmierci fik okazał się niezwykle optymistyczny, dlatego z rozczuleniem mogłam spoglądać w ekran i wyobrażać sobie JongKey trzymających się za ręce i idących w stronę światełka. Piękne. *.* Teraz czeka ich wieczność w swoim towarzystwie, a do tego diva nigdy się nie zestarzeje, więc będzie mieć jeden powód do narzekania mniej. Możliwość przebywania po śmierci z ukochaną osobą jest wyjątkowo romantyczna. *.* Na zawsze razem. *.* Wbrew pozorom to chyba jedno z najszczęśliwszych zakończeń, jakie można stworzyć.
Do tego podoba mi się fakt, że użyłaś prawdziwego zdarzenia jakim jest wypadek Jonga, ponieważ dzięki temu historia staje się jakby realniejsza.^^
Powodzenia przy następnym opowiadaniu i cichutką liczę na kolejne cudowne JongKey w przyszłości.^^ Weny~~
Dziękuję za tak cudny komentarz. ;.; Serio coraz lepiej piszę? Pisząc to myślałam wrażenie , że zdupiłam ten paring, jak i pomysł, bo ogólnie miało być coś innego. Jednak wtedy musiałabym chyba z tego zrobić opowiadanie, bo tam już w ogóle akcja leciałaby jak z bicza strzelił. >.< Naprawdę jeszcze raz dziękuje za tak miłe słowa. <3 A co do paringu, to jeszcze zobaczę... :P
UsuńWedług mnie ten rozdział pod samym względem formy był lepszy i całość zaczyna brzmieć coraz... No kurcze, nie wiem jak to powiedzieć, ale ogólnie znacznie lepiej mi się czytało ten rozdział, niż te początkowe. W końcu pisanie to jakieś ćwiczenie i praca, którą się w nie wsadza nie idzie na darmo.^^
UsuńJeśli chodzi o paringi to dosyć łatwo mnie zadowolić, bo odpowiadają mi nawet wszystkie trójkąty, czworokąty, albo i pięciokąt. No ale mimo wszystko JongKey forever.^^
Fenomenalne! :D Czytałam już kilka podobnych scenariuszy ale twój jest najlepszy. Gratuluję. :3
OdpowiedzUsuńŻyczę weny! ~~HWAITING! <3
Kocham Cię normalnie, hjdiahssauhadf >-<
OdpowiedzUsuńJej! Moje kochane JongKey <3 W końcu się doczekałam~~! *tańczy taniec radości*...
OdpowiedzUsuńOkey, już się ogarnęłam xD Oczywiście, że mi się podoba! Jest inny niż większość oneshotów które czytałam. I jest jak najbardziej na plus. No ale zacznijmy od początku, bo tak zaczynam trochę od dupy strony...
Kiedy pisałaś od wypadku i złamanym nosie od razu przypomniał mi się wypadek Jonghyuna ;< I kiedy tak czytałam zastanawiałam się gdzie tam znajdzie się Kibum. Obstawiałam jakąś role pielęgniarza [ moje zamiłowanie do smutów się odzywa i wizja Key w krótkim fartuszku xD ]. No i czekałam..czekałam i pojawił się Kibum. Na początku myślałam, że będzie pacjentem tak jak cała reszta. Kiedy Jong do niego przyszedł na drugi dzień i Bummy go ignorował w mojej głowie pojawiły sie dwa scenariusze:
1. Key jest chory i ma jakieś problemy z głową [ okropnie to brzmi ._. ]
2. Nie istnieje, a właściwie istnieje jedynie w głowie Jonghyuna.
Cóż, nie miałam racji w żadnym z tych, chociaż to drugie poniekąd pokrywa się z moimi przypuszczeniami xD
Niby powinno mi być smutno. bo Jonghyun umiera w tym opowiadaniu jednak... odchodzi ze słodkim Bummym <3
No i ja pewnie będąc na jego miejscu też bym się nie domyśliła. W końcu w teorii duchy nie istnieją. Jednak jeśli gdzieś tam sie ukrywają jakieś to chciałabym spotkać takiego swojego Kibuma <3 Jonghyun sam w sobie dobrze przyjął wiadomość, że umiera. Albo po prostu nie miał czasu nad tym myśleć, bo na drugi dzień po dowiedzeniu się prawdy, już wieźli go na operację....
Ale jak już mówiłam, znajduję się teraz w lepszym świecie.
Rozczulił mnie też Key w tym FF. Widziałam wręcz tą jego uroczą blada cerę i słodki uśmiech skierowany tylko i wyłącznie do Jonghyun <3 Nawet to, że wyznał mu tak szybko uczucia nie raziło mnie jakoś. W końcu teraz Jong ma czas aby pokochać Kibuma :3
Zapytam jeszcze czy moge liczyć na więcej takich opowiadań? Bo rozpływam się nad nimi <3
Jej , jaki długaśny komentarz. Roztopiłaś mi teraz serce wiesz? *__* uwielbiam takie najbardziej, na pewno domyślasz się jakiego kopa dają.
UsuńBardzo się cieszę, że Ci się podobało, to dla mnie wiele znaczy, że nie zdupiłam tego. <3 Bo ogólnie fabułą miała być trochę inna, jednak musiałabym w tamtym przypadku napisać opowiadanie. (domyślam się, że wtedy ju w ogóle byś chodziła z radości haha xD) ponieważ akcja działałby się już w ogóle aż za szybko. ;.; W sumie Kibum pielęgniarz zawsze spoko. Do tego w takim różowym fartuszku, ah *-* Rozjaśniane ci, jak i niektórym (czyli mały spiler, jakby ktoś czytał najpierw komentarze XD) Kiedy Jong przyszedł do niego pierwszy raz wtedy w nocy, Key właśnie w ten dzień umarł, a na drugi był już duchem. XD Mówisz, że duchy nie istnieją? Może wydać się to śmieszne, ale ja w to wierze, że one są,bo w mojej rodzinie parę osób je widziało. oO Brr aż mi ciary przeszły. ;.; Co do ostatniego pytania. Hmm zobaczymy co przyniesie czas i moja główka, bo ten one shot był tylko i wyłącznie napisany dzięki snu który mnie natchnął tego samego dnia co go napisałam. A przyznam się bez bicia, miałam zbyt wiele pomysłów, jednak nie umiałam, żadnego wylać na papier (?)i niektóre w ogóle mi nie odpowiadały za bardzo. XD Zobaczymy, planuje napisać scenariusz z Kibumem i może Jonghyun'em, jednak nie wiem czy Ci to przypasuje. XD No ale, zobaczymy, zobaczymy. ^^
W pierwszym momencie ten wypadek Jonghyuna skojarzył mi się z tym prawdziwym kwietniowym. W ogóle te wszystkie jego kłótnie z lekarzem i niechęć do sałatki - to wszystko mi się wydawało takie realne. Właśnie takiego Jonga sobie wyobrażam - ten niecny charakterek xd Uśmiałam się niesamowicie.
OdpowiedzUsuńPóźniej pojawił się Kibum i wydawało mi się, że on będzie inwalidą i to będzie główny problem w tym opowiadaniu (chyba za bardzo skupiłam się na wózku inwalidzkim), ale okazało się, że nic z tego no bo Key chodzi i wtedy zaczęłam dopiero podejrzewać, że jest duchem. Bałam się, tego, że Jonghyun zostanie zraniony i Key odejdzie, a tu takie coś... :( W życiu bym na to nie wpadła. To było takie smutne. Z jednej strony cieszę się, że JJong jest z Kibumem i Key nie odszedł sam, ani Jong nie został sam, ale kurde oni nie żyją!
Serce mi się zwykle kraje jak umiera Jonghyun nie mniej jednak kocham tego one shota. Miałam go zacząć czytać w przerwie na serial, ale tak się wciągnęłam, że będę musiala powtórkę obejrzeć XD
Kocham Twoje opowiadania. Błagam pisz więcej.
Weny życzę - dużo, dużo, dużo :)
Hwaiting!
Dziękuję kochana! ^^ Mogę Cię pocieszyć,jak i innych, bo jeśli dobrze pójdzie dodam kolejny rozdział strangera lub scenariusz z Onew. ^^ Więc wyczekuj, jaki reszta! ^^ No i dziękuję za tak miłe słowa, naprawdę! Myślałam, że coś mi nie poszło, a tu widzę zadowoliłam jak najbardziej. Też nie lubię kiedy ktoś umiera i tak dalej, ale trochę tchnęło mnie na takie coś przez sen keke. ;)
UsuńO matko... duchy, szpital i wgl? Jej... *skołowana*
OdpowiedzUsuńBardzo podobał mi się ten one shot! Był wzruszający i ciągle mnie zaskakiwał... do tego stopnia, że po zakończeniu nie wiem co napisać xD
Ale jeśli chodzi o opisanie życia w szpitalu... wydawało mi się to takie prawdziwe ^^ bardzo dobrze oddałaś klimat i wgl ^^
Pozdrawiam! ^^
Skołowana Maknae xd
Tak wgl, to świetny pomysł, a wykonanie jeszcze lepsze ^^.
OdpowiedzUsuńPierwszy raz jestem na Twoim blogu i muszę Ci powiedzieć, że ta historia mnie urzekła. Trochę tylko się zdziwiłam, bo Kibum chyba był zadowolony ze śmierci Jjonga, chociaż... dlaczego nie miałby się cieszyć? W końcu go kochał, prawda? Eh... Aż się łezka w oku kręci myśląc jak tam im będzie. Prawdziwa miłość? Taka, od pierwszego wejrzenia O.o . Takie piękne...
To było tak strasznie urocze, gdy Key poprosił Jonghyuna o zaśpiewanie do snuuu... *__* . Też bym tak chciała *.* . Pomażyć o takim śpiewającym Dinozaurku...
No więc tego, no...
świetne jest to, co napisałaś!
WENY, Ava
PS.: http://save-me-cause-im-yours-forever.blogspot.com/ <-- zapraszam!
Woow.. fenomenalne :O Serio nie spodziewałam się takiego obrotu akcji! Bardzo mi się podoba i myślę, że będę odwiedzać twój blog dosyć często :)
OdpowiedzUsuńWenyy~ Pozdrawiam Grellu :3
Poryczałam się niewiem czemu ale jak powiedzieli
OdpowiedzUsuńże go tracą i trzeba reaimować to jakoś tak mi sie popłakało;-;ŚWIETNE super pomysł a ten Key:))Ale mój Jjongiś umaarłłlłł!!Super
Tak pięknie się zapowiadało. To było naprawdę cudne.
OdpowiedzUsuńW końcu pierwsze łzy wyleciały z moich oczu.
Na szczęście i tak zostali ze sobą.
Zawsze czytając takie rzeczy i niekiedy płacząc w mojej głowie pojawiają się różne scenariusze mojego życia. Tego jak jest źle, tego jak bardzo nie umiem niczego zrobić. Sceny w których nadal jestem bezużyteczna i nie umiem albo opaść na dno, albo wstać i iść dalej.
Męczy mnie to i i to było piękne.