Prace zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa. Uszanuj moją pracę, jak i czas spędzony na pisaniu tego, i nie umieszczaj ich na innych stronach! Dziękuje! :D

niedziela, 12 października 2014

Baekyeol - Guardian Angel cz. II


Kontynuacja cz.I one shota dla Dzieciak Baekhyun! ^^
Dalej pisane z moją najcudowniejszą przyjaciółką Fumi Yamato, której niezmiernie dziękuje za pomoc! <3 Więc proszę was, nie chwalcie tylko mnie, bo ona też włożyła w to dużo pracy, serca i czasu, i sama stwierdziła, że było jej przykro, że tylko do mnie szły tak zwane... pochwały? Tak, sądzę, że to dobre słowo. :(
No i kolejne marudzenia... Nie to, że coś, ale tak trochę smutno, że przeczytało I cz. aż 132 osób, a skomentowało tylko 3. :( To naprawdę bardzo malutko. Naprawdę nie zależy mi, byście się rozpisywali w tych komentarzach, ale fajnie by było znać waszą opinię, nawet mającą jedynie treść. - Fajne, mogło być lepsze, bardzo ciekawe... i tak dalej. To już zależy od was co napiszecie. Naprawdę każdy kto prowadzi bloga wie, że komentarze są ważne i dają kopa do pracy!
 tak na marginesie!: pochyłe literki, to Chanyeol, a normalne, Baekhyun, i ewentualnie inni. ;) Po prostu było nam tak łatwiej pisać i opisywać swoje emocje, i tak dalej. ;) 
* data zmieniona na potrzeby opowiadania. 

 

 Kiedy wyszedłem ze stołówki, zacząłem mieć dziwne wizje. Widziałem ciebie, jak goni cię grupa chłopaków, która zawsze ci dokuczała, a potem, jak... skaczesz do wody.
 - Bekkie... - szepnąłem przerażony, bowiem wizje zawsze ujawniały się nam, o naszym podopiecznym, kiedy byliśmy zbyt daleko od nich, niż powinniśmy. Wręcz w jednej sekundzie znalazłem się na niebie, a potem nad skarpą, z której skoczyłeś. Ta banda akurat zdążyła uciec do lasu, ale ja miałem na daną chwilę to gdzieś. Zaczynałem popadać w panikę. Rozejrzałem się, a nie widząc nikogo, zacząłem latać nad wodą. Moje oczy zrobiły się całe złote, dzięki czemu widziałem już w lekkiej ciemności i ciemnej wodzie. - Boże! - krzyknąłem, po czym szybko podleciałem do uniesionej w wodzie sylwetki. Wiedziałem, że to ty, przez co byłem coraz bardziej sparaliżowany. Wiedziałem, że tylko straciłeś przytomność, bowiem nadal nie zostałem ci odebrany. Czym prędzej zniżyłem się tak, że byłem w wodzie do połowy tali. Poruszając skrzydłami nad wodą, aby ich nie zamoczyć, nachyliłem się i złapałem cię pod pachami, kiedy twoje ciało dryfowało plecami do góry. Potem uniosłem i chwyciłem pod nogami, po chwili wznosząc się ku górze. - Skarbie proszę, nie umieraj. Wytrzymaj jeszcze. - szeptałem zrozpaczony, czując po chwili fakt, jak coraz mniej mam z tobą wspólnego. - Nie zabierajcie mi go! - warknąłem przyspieszając lotu na brzeg. W końcu wylądowałem i ułożyłem cię na piasku, przekręcając na bok, aby woda wyleciała ci z ust. Jednak nic się nie wydarzyło. - Szlag by to! - mruknąłem, coraz bardziej odczuwając, że jestem słabszy. Umierałeś, i to był zły znak. Szybko przystawiłem ucho do twojego serca, które coraz leniwiej biło. W końcu przymknąłem powieki i dotknąłem dłonią twojego serca, tą drugą unosząc w górę, mając jedynie złączne i wystające dwa palce. Otworzyłem powieki, a moje oczy zajaśniały wręcz na biało, skrzydła bardziej się rozproszyły, bijąc jasnym blaskiem dzięki poświacie księżyca i płomieniom. Wyczułem, że twoje serce przyspiesza i udało mi się ciebie trochę podtrzymać przy życiu na czas reanimacji. W końcu zacząłem ją wykonywać. - Bekkie, walcz! Rozumiesz?! Masz walczyć! - prosiłem ze łzami w oczach, które w postaci lekko błyszczących na złotawy odcień, niczym pióra po urwaniu, spadały na twoją twarz i szyję. W końcu zacząłeś się krztusić, a ja patrzyłem na ciebie z nadzieją, nie dbając o to, że możesz ujrzeć mnie w prawdziwej postaci. W postaci Anioła.
Poczułem dziwne ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Było mi bardzo dobrze w tym błogostanie, jednak już po chwili zaczął mnie przyciągać jakiś dziwny blask. Gdzieś go już widziałem, ale nie mogłem sobie przypomnieć gdzie. Kiedy byłem coraz bliżej światła, czułem też coraz wyraźniej zapach... Cynamonu? Tak pachnie w niebie? Czyżbym umarł? Byłem zagubiony dopóki gwałtownie nie uderzyła we mnie świadomość. Czułem pod sobą piasek. Byłem cały przemoczony. Bolała mnie głowa i płuca. Całe ciało było jak z waty. Kiedy przestałem się krztusić, wręcz niczym ryba wyrzucona na brzeg, zacząłem łapczywie łapać powietrza, leżąc na boku. Nieco drżąc z zimna, uchyliłem niepewnie powieki i dostrzegłem kątem oka w ciemności najpiękniejsze oczy na świecie. Błyszczały lekko, a za nimi dostrzegłem dwa potężne i cudowne ogniste skrzydła. Jakbym widział złociste pióra, ozdobione tańczącymi płomieniami. One również świeciły tym samym blaskiem, co oczy mojego wybawcy, oświetlając mało wiele jego sylwetkę. Umarłem. Tak, na pewno umarłem. Anioły są w niebie. Chociaż to mi wyglądało, jakbym był w piekle. Te wyczuwalne nagle ciepło, ogniste skrzydła. Tylko rogów było brak. No chyba, że jednak nie umarłem, i właśnie widzę swojego Anioła Stróża przy sobie.
- Aniołku? - zakaszlałem pewny że to ty. Zaraz po wypowiedzianych słowach moje powieki opadły, i zakryła je ciemność. Straciłem kontakt ze światem
Dopiero kiedy wypowiedziałeś słowo ,,Aniołku'' doszło do mnie, że właśnie widziałeś mnie pod postacią Anioła. Zastanawiałem się, czy nic ci się nie stało, widząc mnie takiego ze względu na to, że byłem w większej mierze... Aniołem? Wiele razy ludzie spłonęli przez głupotę swoich Aniołów, kiedy te ukazały im się, bez wcześniejszego znaku, że istnieją. Ale... ale chyba ja nic złego ci nie zrobiłem? Wiedziałeś o moim istnieniu, poza tym wiele Aniołów nic nie zrobiło swojemu podopiecznemu ukazując mu się jako Anioł, po wcześniej wypitych ziołach od Krisa.
Szybko odsunąłem od siebie owe myśli, kiedy ujrzałem, że znowu straciłeś przytomność, jednakże funkcjonowałeś normalnie.
- Bekkie, wszystko jest dobrze. - odparłem i przytuliłem cie do siebie, zakrywając nas ogromnymi płonącymi skrzydłami, abyś nie zmarzł. Moje światło ze skrzydeł oświetlało nas wewnątrz kopuły z nich, przez co mogłem ujrzeć twoją spokojną twarzyczkę. Ucałowałem cię, po czym odsłoniłem nas i wziąłem cię na ręce, wznosząc się ku górze. Widząc, że w kampusie panuje spokój, wylądowałem z tyłu za domkami. Schowałem skrzydła i przywracając oczy do normalności, wyłoniłem się przed budynki. Podszedłem do twojego domku i zapukałem, ale nikt nie otwierał. Nikogo nie było. No tak, każdy nieświadomy niczego bawił się dalej przy ognisku. Mało wiele sam to zrobiłem, po czym wszedłem z tobą do środka i ułożyłem na łóżku. Rozebrałem cie do bielizny - aby było ci cieplej - i sprawiłem, że w jednej chwili przemoczone ubrania wyschły. Złożyłem je i włożyłem do torby. - Mam ochotę zatłuc tą dzieciarnię. - mruknąłem, głaszcząc cie czule po policzku.
W końcu nachyliłem się nad tobą i ucałowałem delikatnie twoje usta. Znowu okryłem cię kopułą ochronną i wyszedłem z domku, bowiem musiałem pojawić się na chwilę w biurze. Kiedy szedłem, minąłem twoich znajomych, którzy szli spać do twojego domku.


Kiedy otworzyłem oczy, leżałem w ciepłym i miękkim łóżku. 
- Channie? Jun? Kyungsoo? - zapytałem słabym i zachrypniętym głosem, nieco się rozglądając. Reszta już spała. Odchrząknęłam i zdałem sobie sprawę z ogromnego bólu rozsadzającego moją czaszkę. Przez chwile nie pamiętałem co się stało, ale już po sekundzie wspomnienia powróciły.  Zastanawiałam się, czy to co widziałem... Anioła. Czy widziałem go na prawdę? Po chwili ktoś zapukał do domku. - P-proszę. - szepnąłem cichutko, i po chwili ujrzałem Chanyeola. - Channie~... Chanyeol~. - jęknąłem słabo, i tak wiedząc, że chłopacy się nie zbudzą. Oni zawsze mieli twardy sen.
Ja to zawsze miałem wyczucie, aby iść zobaczyć, jak się czujesz, a ty już nie spałeś. W sumie to i dobrze. Miałem pewność, że jest już lepiej i, że żyjesz!
- Cii, już dobrze. - szeptałem, podchodząc do łóżka, by usiąść na jego brzegu. Objąłem cie, gładząc po głowie. Moja anielska intuicja zapewniała mnie, że nikt nas nie przyłapie w takim momencie. - Jak się czujesz? W ogóle słyszałem, co zrobiła ci ta durna banda. Zabiję ich kiedyś. - odparłem złowrogo, w dalszym ciągu czule cie do siebie przytulając. - Nikt nie będzie tykał mojego Bekkiego. - dodałem, całując cię w czoło. - W ogóle, to... coś pamietasz? - zapytałem niepewnie, nie wiedząc, czy powinienem ci o tym powiedzieć.
 Zmarszczyłem czoło patrząc w twoje zatroskane oczka.
 - Skąd wiesz, że... oni mi coś zrobili? Przecież... nie wiedziałeś, że jestem gnębiony. - odparłem, przyglądając ci się uważnie. - Dobra, nie ważne. - westchnąłem, i aż syknąłem z odczuwalnego bólu w płucach, przy głębszym oddychaniu. - Wiesz Channie... myślałem, że umarłem. - powiedziałam szczerze. - Bo widziałem... Anioła. - szepnąłem, a po moim policzku spłynęła łza. - Był na prawdę piękny. - wtuliłem się w ciebie bardziej i rozpłakałem cicho, jak małe dziecko. Na prawdę po dzisiejszej sytuacji miałem serdecznie dość zachowania rówieśników. Tego jak traktowali mnie, i innych. Po prostu nie miałem już siły.
 Patrzyłem na ciebie uważnie, z lekka przestraszony tym faktem.
- C-co? - zapytałem i uśmiechnąłem się z wymuszeniem, kiedy całe moje ciało wręcz zesztywniało.  - Wow, to niesamowite! - zaśmiałem się nerwowo. -  A... widziałeś jego twarz? - zapytałem, bojąc się, że zaraz powiesz, że to ja nim byłem.
- Nie. - powiedziałem i pociągnęłam nosem.
- Widziałem tylko błyszczące oczy i skrzydła, a potem zemdlałem. - powiedziałam i otarłem policzki. - No i czułem też... Cynamon? - zaśmiałem się, znowu kuląc z bólu. - To było... najpiękniejsze co mnie spotkało, ale i  nieco dziwne. Takie... niemoralne. - szepnąłem, starając sobie to wszystko przypomnieć, ale wspomnienia umykały tak prędko jak fabuła snu. Nagle zadrżałem. Znów zrobiło mi się zimno, więc odsunąłem się od ciebie i schowałam pod kołderką. - Jestem wyczerpany. - szepnąłem. - Pozwolisz, że jeszcze się prześpię? Jest... już późno, prawda? - zapytałem, i pogładziłem twoją dłoń leżącą blisko mnie. - Jeśli możesz... przyjdź do mnie później, dobrze? - zapytałem z nadzieją i uśmiechnąłem się lekko. 
- Jasne króliczku. Wrócę tu jeszcze, więc nie martw się i śpij dobrze. - uśmiechnąłem się, po czym nachyliłem i ucałowałem delikatnie twoje usta. - Dobranoc. - odparłem, a kiedy odpowiedziałeś mi tym samym, wstałem i wyszedłem z domku. Rozejrzałem się dookoła, a kiedy nikogo nie było w pobliżu, stałem się niewidzialny. Czas ziół się zatrzymał, na czas mojego ponownego ujawnienia się. Usiadłem się na schodkach przed wejściem i wyczekiwałem kolejnego dnia.
 

Światło księżyca wpadało przez okno, budząc mnie tym, a ja poczułem nagłą potrzebę przewietrzenia się. 
- A niech to. - mruknąłem. Niechętnie i powoli wypełzłem spod kołdry uznając, że poza jej bezpieczną powierzchnią również jest w miarę ciepło. Zdziwiłem się, że byłem w samej bieliźnie. - Co do cholery? - mruknąłem, i powodziłem wzrokiem do torby, gdzie leżały moje złożone ubrania, w które byłem odziany wcześniej. Kompletnie nic z tego nie rozumiałem. W końcu doszło do mnie, że wcześniej tego nie zauważyłem. Chwilowe otumanienie robi swoje.
W końcu powoli wstałem, i podążyłem do torby z ciągłym bólem głowy. Założyłem swoje buty i spodenki. Na goły i drobny tors, i ramiona swoją bluzę i ruszyłem w stronę drzwi. Uchyliłem je i kiedy już stanąłem na pierwszym schodku pisnąłem wystraszony. Ktoś siedział na nim nieruchomo, spowity w cieniu. 
- K-kim jesteś? - zapytałam i momentalnie potknąłem się o własne nogi, lądując na piasku, przed tajemniczą postacią. Standard. - Ał. - syknąłem, łapiąc się za głowę i okolice krzyża. W końcu spojrzałem na postać i osłupiałem. - Channie?
Przerażony tym, że usłyszałem czyjś głos, wstałem i spojrzałem na ciebie. Zacząłem się oglądać, jednak poza naszą dwójką, nikogo więcej nie widziałem. Spojrzałem pytająco na ciebie. Czyżby trunek jednak jeszcze działał? Ale przecież to było niemożliwe. Byłem niewidzialny teraz! Kiedy jakaś osoba wyszła, specjalnie ustałem naprzeciwko niej, ale ona mnie nie zauważyła i po prostu przeszła, jak gdyby nigdy nic. 
- T-ty mnie widzisz? - zapytałem drżącym głosem, kompletnie nic nie rozumiejąc.
Jak to było możliwe, że byłem dla ciebie widzialny? No jak?!
Popatrzyłem na ciebie wystraszony, a po chwili ze zmarszczonym czołem.
- No, ale jak niby mam NIE widzieć? - zapytałem z niezrozumieniem. - I co tu jeszcze robisz? Dlaczego nie jesteś w swoim domku? Jest późno i... dlaczego ta dziewczyna nie zwróciła na ciebie uwagi? - zapytałem podejrzliwie, zupełnie gubiąc się w tej sytuacji.
Patrzyłem na ciebie przerażony. Ty mnie naprawdę widziałeś!
Spojrzałem gdzieś w bok, w ogóle nie wiedząc co mam zrobić i co ci odpowiedzieć. 
- Ja... - zacząłem, ale nie potrafiłem wydusić z siebie słowa. Niepewnie podszedłem do ciebie i kiedy patrzyłeś się cały czas na mnie, ja próbowałem złapać twoją dłoń. Doznałem jeszcze większego szoku, kiedy ta przeniknęła przez ciebie, jak zawsze, kiedy próbowałem cie dotknąć pod postacią anioła.
Wręcz od razu się od ciebie odsunąłem, kompletnie nic nie rozumiejąc. 
- Bekkie, widzisz kogoś jeszcze? - zapytałem, patrząc na ciebie wystraszony i na jakiegoś innego anioła, stojącego na schodkach, przy dziewczynie, która przeszła chwilę temu obok mnie.
- O czym ty mówisz Chanyeol? - podniosłem nieco głos, zdezorientowany, i zacisnąłem powieki, kiedy coś mnie zabolało w płucach. - Robisz sobie ze mnie jakieś żarty? - zapytałem cofając się powoli o krok.
Patrzyłem na ciebie uważnie, dochodząc tylko do jednego wniosku: Ty nie możesz mnie widzieć, bo prawie umarłeś, a widzisz tylko mnie, bo użyłem swojej mocy, aby cię uratować! Albo to, albo nie wiem o co chodzi. Sprawy grubo się pokomplikowały. 
- Bekkie, ja.... ja nie żartuję. - powiedziałem, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Miałem ci powiedzieć? Patrzyłem na ciebie uważnie, naprawdę kompletnie nie wiedząc co mam zrobić. Byłem zszokowany tym wszystkim. 

- S-słucham?- zapytałem, znów się cofając, tym razem o dwa kroki.
Widząc, że coraz bardziej się mnie boisz, zacząłem czuć się zdołowany.
- Proszę, nie bój się, ja... ja ci wszystko wyjaśnię. - wręcz jęknąłem. - Ale, ale... pod warunkiem, że pójdziesz ze mną na plażę. Nawet jeśli tylko ty mnie widzisz. - odparłem i niepewnie podszedłem do ciebie.
- Zaufaj mi, proszę... widzę, że przestajesz i to mnie boli. Proszę, zaufaj mi, powiem ci wszystko, tylko się nie bój i zaufaj. - biadoliłem, patrząc na ciebie przybitym wzrokiem. W sumie skoro mnie widziałeś, to musiałem tchnąć w ciebie jakaś część życia anioła, abyś przeżył, ze względu na to, że byłeś na pograniczu życia i śmierci.
- Co? Dlaczego na plażę? Dlaczego nie tutaj? Jak to widzę cię tylko ja? Wszyscy cię wcześniej widzieli! - biadoliłem, już przysuwając się bliżej domku. - To jakaś zabawa? Kpisz sobie ze mnie? - pytałem czując, jak bardzo się na tobie zawiodłem. - Na prawdę mnie to nie bawi. - powiedziałam nieco roztrzęsiony, że kolejna osoba, na której mi zależało, robiła sobie ze mnie jakieś chore żarty! Na pewno ta dziewczyna była z tobą ugadana. Na pewno! Nie widziałem innego wyjścia.
- Bekkie, żadne z tych rzeczy, proszę... tylko tam mogę ci, o wszystkim powiedzieć i nic tym nie zrobić. - mówiłem z coraz większą rozpaczą. Bolało mnie to, że się mnie bałeś i przestawałeś ufać. - Proszę, zaufaj mi, jeśli chcesz poznać prawdę. - odparłem, po czym jako twój oddany, opadłem na kolana i ukłoniłem ci się w prośbie. - Proszę, nie bój się mnie. Ja jestem od tego, aby cie bronić, a nie krzywdzić. - powiedziałem ciszej, w końcu spoglądając na ciebie niepewnie i z wielkim bólem wypisanym na twarzy.
Patrzyłem na ciebie ze strachem. Nie rozumiałem, o czym do mnie mówisz. Byłem zagubiony i miałem nadzieję, że to okaże się tylko snem. W końcu niepewnie zrobiłem krok do przodu. Widok twojej zbolałej twarzy sprawiał, że i moje serce również bolało. W końcu stałem na przeciwko ciebie patrząc oczami pokrytymi mgiełką łez. 
- Dlaczego? - szepnąłem drżącym głosem. - Dlaczego powiedziałeś, że jesteś od tego aby mnie bronić? - zapytałem czując jak moje serce przyspiesza.
- Pójdź za mną, a o wszystkim się dowiesz, Bekkie~. - szepnąłem, po czym wstałem i spojrzałem na ciebie czule. - Tylko... nie próbuj mnie dotykać na razie, dobrze? - dodałem powoli cofając się do tyłu, patrząc, czy idziesz za mną. Nawet jeśli się bałeś. 
Niepewnie, ale jednak, ruszyłem za tobą. To była pokręcona sytuacja. Było mi zimno i byłem całkowicie zagubiony w tej sytuacji. Jakby ktoś wepchnął małe dziecko do wielkiej firmy, którą musi zarządzać i radzić sobie z problemami z nią związanymi. 
Szedłem za tobą, mocniej kuląc się w sobie, aby bluza bardziej mnie otulała. Zimne morskie powietrze, uderzało we mnie, mierzwiąc delikatnie moje włosy. Już nawet nie pytałem się ciebie, dlaczego mam cię nie dotykać. To była tak zakręcona sytuacja, że wolałem poczekać, aż o wszystkim mi opowiesz.
W końcu doszłyśmy na plażę. Widziałem, że trzęsiesz się z zimna, więc podprowadziłem nas bliżej skarpy, która mało wiele osłaniała nas przed chłodem. 
- Patrzę na ciebie i już sam nie wiem, czy trzęsiesz się z zimna, czy strachu. - odparłem cicho. Przez chwilę podejrzliwie mi się przyglądałaś, z miną zagubionego i zdezorientowanego szczeniaczka. Mocno wyczekiwałeś tego, co chcę ci wyjaśnić. - Ok, hmm... od czego by tu zacząć? - zacząłem niepewnie, czując się w kompletnej rozsypce. - A więc, proszę tylko nie panikuj, po tym, co ci powiem i... pokażę. - odparłem, patrząc na ciebie smutno i niepewnie - Te wszystkie piórka, jakie dostawałeś, są ode mnie. Do dziś pewnie nie odgadłeś skrótu ,,APC'', prawda? Znaczy ono - Anioł Park Chanyeol. - odparłem, a ty patrzyłeś na mnie cały blady, jak ściana. Miałem nadzieję, że za bardzo cie tym wszystkim nie zszokuje. - Mówiłem ci, że to nie możliwe, abyśmy się spotkali. Istnieje jednak coś takiego, jak krople życia, które niestety można zdobyć w ciemnych stronach, co jest zabronione odwiedzania Aniołom. Można nawet za to zostać ukaranym, jednak są śmiałkowie, tacy jak ja, chcąc ujawnić się podopiecznemu, czy innemu człowiekowi. - westchnąłem. - Kupiłem dwie fiolki. Jedna ma czas na tydzień, ale kiedy jestem niewidzialny dla innych, jej czas zatrzymuje się, i ucieka dalej, kiedy staje się widoczny dla nich. - Przygryzłem nieco swoją wargę, uważnie ci się przyglądając. - Właśnie zastosowałem jedną fiolkę, dlatego mogłeś mnie widzieć i dotykać. Bez tego, ukazaniu piór, i być może poinformowaniu na nich, że ktoś jest obok ciebie, gdybym ci się ujawnił od tak, mógłbym cie... spalić. - aż ciarki mi przeszły po ciele na ową myśl. - Podejrzewam, że możesz mnie teraz widzieć dlatego, że byłeś na pograniczu życia i śmierci, jednak dzięki mojej mocy, przeżyłeś. To ja byłem tym Aniołem i nadal nim jestem. To ja cię uratowałem, i wyłowiłem z wody Bekkie, bo jestem twoim Aniołem stróżem. - odparłem, patrząc ci cały czas w oczy, abyś wiedział, że mówię, ci prawdę.
- Jeśli mi nie wierzysz, to ci to zademonstruję. - jak tylko to powiedziałem, westchnąłem, a po chwili moje skrzydła się ujawniły i rozpostarły, ukazując ci płonące żywym ogniem pióra, które delikatnie migotały złotem. Zamknąłem powieki, a po chwili je otworzyłem, ukazując ci moje czarne i błyszczące oczy. Były najpierw ozdobione złotą pręgą wokoło tęczówki, a po chwili już całe wręcz białe, i znowu złote. Patrzyłem na ciebie uważnie, po czym podszedłem do ciebie i zacząłem próbować ująć twój policzek. - Widzisz? Nic nie czujesz, prawda? W postaci Anioła, bez kropel życia, nie mogę cię dotykać, bowiem przenikam przez twoje ciało. Dlatego powiedziałem ci, abyś mnie nie dotykał. Bałem się, że się gorzej przestraszysz. - odparłem, patrząc cały czas na twoją przerażoną twarz. - Bekkie, boisz się mnie, prawda? - jęknąłem, czując, jak w moich oczach wzbierają się łzy, a po chwili po policzku spływa złota stróżka.
 Widząc twoje łzy, świecące łzy, starałem się zatrzymać choć jedną z nich. Jednak nie mogłem cię dotknąć. To dobijało. Wprawiało w niemalże złość. 
- Channie~. - szepnąłem nie mogąc uwierzyć w to co widzę i co mi powiedziałeś. Wcale nie było mi ciężko w to uwierzyć. Miałem niepodważalny dowód. Czy się bałem? Już nie. Sam powiedziałeś, że jesteś moim Aniołem Stróżem. Broniłeś mnie. Chciałeś dla mnie, jak najlepiej. Po moim policzku również spłynęła łza. To było niesamowite i całkowicie oderwane od rzeczywistości. - Nie boje się ciebie. - szepnąłem. - To... po prostu jest takie niesamowite. - westchnąłem zachwycony. - Ludzka natura próbuje to wyperswadować, tłumaczyć to wszystko, jako sen. - mówiłem, patrząc w twoje oczy przepełnione smutkiem. Prawie, że całkowicie nim zalane. - Tylko... dlaczego zastosowałeś krople życia? Czemu miało to służyć, skoro to jest zabronione i tak niebezpieczne dla ciebie? - zapytałem marszcząc czoło.
Patrzyłem na ciebie uważnie, po czym przygryzłem swoją wargę. Nie bałeś się mnie i byłeś mną zafascynowany. To było coś przecudnego. Cieszyłem się i to bardzo mocno. 
- Jeśli nie będziesz się bał, to nie tylko będę widzialny dla ciebie, ale mogę nawet ci się co jakiś czas taki ukazać po kroplach. Wtedy będziesz mógł mnie dotknąć. Moich pór, które cię nie sparzą, mimo iż płoną. Będziesz mógł nawet dotknąć dłoni i twarzy. - szeptałem, patrząc cały czas na ciebie uważnie i nieudolnie próbując pogładzić cię po policzku. Podszedłem ciut bliżej ciebie i widząc, że nadal lekko się trzęsiesz, osłoniłem cię skrzydłami po bokach. Zaczęły one oświetlać delikatnie twoją sylwetkę, jak i w pewnym stopniu ogrzewać. - Cieplej? - zapytałem, patrząc na ciebie z troską.
- Co do twojego pytania, to jak myślisz, Bekkie? Dlaczego mógłbym je zastosować? Zastanów się. Na wycieczce patrzyłem jedynie na ciebie. Jedynie z tobą chciałem rozmawiać. Pocałowałem cię i pozwalałem dalej na to. Byłem smutny, że muszę... zniknąć, jako człowiek, ale cieszyło mnie to, że kilka razy w miesiącu mogę ci się ujawniać. - szeptałem, patrząc na ciebie już czarnymi oczyma.
Nie chciałem, aby odpowiedzią na to pytanie było to, o czym w tej chwili myślałem. To nie mogła być prawda. Przecież... to było dla ciebie tak niebezpieczne. Przez chwile próbując udać że to pytanie nie padło, zacząłem ci się przyglądać. Twoje oczy już nie lśniły, ale nadal były równie piękne. Skrzydła potężne, ale jednocześnie łagodne, mimo tańczących języków ognia. Zupełnie inne, jak je sobie wyobrażałem. Po prostu idealne. Zapach cynamonu znowu otulał mnie z każdej strony, kojąc zmysły. Otulony ognistymi skrzydłami czułem się bezpieczniej, i nie bałem, że spalą mi się włosy. Było mi wreszcie ciepło. 
- Patrzyłeś tylko na mnie, bo jesteś moim Aniołem Stróżem. - powiedziałam w końcu cicho i niepewnie. - Rozmawiałeś tylko ze mną, bo to mnie znasz od zawsze. Pocałowałeś mnie bo... poczułeś ludzki impuls. - powiedziałem, kręcąc głową na boki, jakby jednocześnie temu przytakując i zaprzeczając. - Nie chciałeś iść, bo jako człowiek wreszcie poczułeś się częścią czegoś namacalnego i widocznego. - powiedziałem, chcąc uwierzyć w te słowa.
Patrzyłem na ciebie smutno, czując ogromny ból. Nie domyśliłeś się, albo tak świetnie grałeś, że nie mogłem tego po tobie poznać. 
- N-nie do końca Bekkie... - szepnąłem, patrząc ci uważnie prosto w oczy. W końcu jednak spuściłem wzrok, zastanawiając się, czy to będzie dobre, jeśli oznajmię ci, że prawdopodobnie się w tobie zakochałem. - Ja... - zacząłem, a mój głos zadrżał. - Ja zrobiłem coś, co jest w pewnym stopniu niedopuszczalne. - zacząłem niepewnie, bojąc się, że w jednej chwili cie stracę, a wyglądało na to, że cały czas będziesz mnie widział. - Jednak... nie wiem, czy powinienem ci o tym powiedzieć. Nie chcę, abyś mnie widział i patrzył z takim zakłopotaniem, tylko dlatego, że ja... - urwałem i zagryzłem wargę, patrząc na jasny blask skrzydeł. W końcu moje skrzydła przestały lśnić, a ja je złożyłem, aby sobie spoczywały z tyłu moich pleców. Odwróciłem się do ciebie tyłem i kawałek odszedłem. Patrzyłem na morze, lekko wzburzone, przez wiatr. Czułem się mega beznadziejnie. Wiedziałem i nawet czułem to, że teraz będzie mi ciężej. Nie dość, że darzyłem cię uczuciem, a ty nie wiedziałeś o mnie. Yo teraz będziesz widział mnie, jak i moje wypisane w oczach i na twarzy uczucia. - Przepraszam... - szepnąłem. - Przepraszam, że się w tobie zakochałem. - odpowiedziałem w końcu i bezmyślnie, a po moim policzku spłynęła lśniąca łza. Nie przejmując się już niczym, stałem się widoczny dla innych.
Czyli jednak. Nie wiem, czy ta wiadomość mnie ucieszyła. Czy w ogóle powinna. Podszedłem do ciebie i stanąłem przed tobą. Nie powiedziałem, abyś nie płakał, bo wiedziałem, że w tej sytuacji to niemożliwe. Że czujesz się fatalnie. 
- Wiesz Channie... gdybyś był człowiekiem to najpewniej zostalibyśmy parą. - zacząłem spokojnie, mimo szybko bijącego serca, po przed chwilowych doznaniach. - Spodobałeś mi się. Poczułem do ciebie coś... już po pierwszym spojrzeniu. - przyznałem. - Ale ty jesteś Aniołem, i nie ważne jak bardzo jestem tobą zafascynowany. Jak bardzo moje zauroczenie tobą jest silne i z dnia na dzień przemieni się w taką samą miłość, jak ta twoja to... to nie możemy być razem. - powiedziałem, a po moim policzku spłynęła łza. - Nie dlatego, że nie możemy się zawsze dotknąć. Nawet mi na tym nie zależy dopóki mogę z tobą rozmawiać i cie widzieć, ale chodzi o to, że... pamiętasz, jak powiedziałem pewnego dnia, że również chroniłbym swojego Anioła? - zapytałem. - To właśnie powinienem zrobić. Ochronić cię. Będąc ze mną możesz upaść Channie. Nie chcę tego dla ciebie. Nie chcę, abyś cierpiał. Nie chcę abyś stracił swoje skrzydła w męczarniach. Chyba bym sobie tego nie wybaczył. - szepnąłem. - Nawet nie wiem za jaką cenę zdobyłeś te krople Chanyeol. Czy to... też było bardzo niebezpieczne? - zapytałem zmartwiony.
Uformowałem usta w wąską linijkę, dodatkowo ściskając mocniej zaciśnięte pięści. Twoje słowa tak raniły, że po moich policzkach od razu spłynęło kilka dodatkowych łez. Dlaczego bycie Aniołem musi być takie trudne. Dlaczego?! 
- Nie, to nie było niebezpieczne. Jeśli nikt się nie dowie, że mieliśmy coś wspólnego z ciemnymi mocami - odparłem. - Poza tym... wiesz, że jeśli bym upadł, to możliwe by było, że bez kropel mógłbyś mnie dotykać, widzieć i w ogóle kochać? Upadli czasem mają do wyboru, albo zesłanie na ziemię, albo do piekła. Zależy od Archaniołów. - szepnąłem, patrząc na ciebie bardzo przybity. - Wiem, że w końcu dla ciebie będę gotów to zrobić. - dodałem, patrząc ci z powagą w oczy, abyś wiedział, że nie żartuję. - Jednak, jeśli to ma cie zmartwić, i wystarczy ci nawet tylko to, że będziesz mnie widział i nic więcej, to... - zacisnąłem hardo zęby. - to najlepiej zapomnijmy, o wszystkim i żyjmy, jak przyjaciele. - odpowiedziałem i od razu spuściłem wzrok, kiedy kolejna łza wydostała się z moich oczu. Czułem się jeszcze gorzej. Chyba czułem gorszy ból w sercu, niżeli podczas wyrywania piór ze skrzydeł. - A jeśli sam zaczniesz mnie kochać, to... poproszę, aby mnie zmienili, bądź nawet usunęli pamięć i dali ci kogoś innego. Wtedy nie będziesz mnie widział, jak i nowego opiekuna, a wtedy zapomnisz o mnie. Nie będziesz cierpiał, jak ja teraz, że nie możemy być razem. - szepnąłem, po czym wzbiłem się w powietrze, nie chcąc, abyś ujrzał, jak wręcz już szlocham. Wylądowałem na wzgórzu z którego miałem na ciebie oko, po czym opadłem na kolana i zacząłem gorzej płakać, czując się tak bardzo okropnie.
Na twoje słowa zabolało mnie serce. Upadłem na kolana i zacząłem płakać przybity całą tą sytuacją. Czułem się okropnie. 
- Ale co miałem powiedzieć? - wypłakałem wiedząc, że mimo wszystko mnie słyszysz. - Że chciałbym, abyś mógł być ze mną? Chciałbym móc cię pokochać? Spędzać z tobą czas? Chodzić na randki i całować się? - wypłakałem. - Nie mogę tak mówić. - jęknąłem żałośnie. - Gdyby upadek był taki prosty, że po prostu stajesz się człowiekiem, a ponoć tak wiele Aniołów pragnie miłości, to dlaczego nie robi tego co drugi z nich? To na pewno coś okropnego, a ja nie chcę, aby ktoś robił ci krzywdę! - krzyknąłem zalany swoimi łzami. - Nie chcę cię, jako przyjaciela. Chcę cie, jako Anioła i mężczyznę. - powiedziałem rumieniąc się. - Proszę wróć do mnie! - wypłakałem i usiadłem na piasku chowając twarz w dłoniach.
Patrzyłem na ciebie i słyszałem twoje słowa, zastanawiając się co zrobić.
W końcu jednak postanowiłem do ciebie podlecieć. Zrobiłem to lądując i stojąc przed tobą. Moje rozłożone skrzydła, przepięknie się reprezentowały, dodając mi niebiańskiego uroku. 
- Owszem, chciałem, a wręcz pragnąłem usłyszeć to z twoich ust. - odparłem, patrząc na ciebie poważnie. - Wiesz czemu nie robi tego co drugi z nich? Bo się boją i słuchają swoich ukochanych, że nie mają dla nich upadać. Mają być nadal dobrym Aniołkiem i najlepiej przestać ich kochać, mimo iż tego tak naprawdę nie chcą, Bekkie. Jeśli zakochamy się w naszym podopiecznym, do dla nas wasze słowo jest najważniejsze, niż te nasze. - mówiłem cicho, w końcu chowając swe skrzydła. - Hyunnie, ja wiem, że chcesz dla mnie dobrze, ale... ale, jak tylko cie dziś zasmakowałem, to już nie ma dla mnie odwrotu. Już samym faktem, że darzę cię uczuciem, grzeszę. To, że cie dziś całowałem i przytulałem, jest kolejnym grzechem, a raczej złamaniem niebiańskich zasad. My, jeśli już się zakochamy, to już nie ma dla nas odwrotu. Albo cierpimy z miłości, przez wieczność, albo cierpimy przez chwilę, mogąc później być z ukochaną nam osobą. - tłumaczyłem ci, opadając kolanami na piasek, który lekko się poruszył. Dla ciebie nadal byłem widzialny, nasłuchując, czy nikt nie zmierza w naszą stronę.
Usiadłem na swoich łydkach i patrzyłem na ciebie uważnie.
- Ja, chyba naprawdę wolałbym upaść niż żyć w cierpieniach, że nie możemy być razem. Wiem, że w końcu kiedyś umrzesz, a ja pozostanę, jednak już nikogo wtedy nie pokocham. Anioły kochają tylko raz, no i może nawet spotkalibyśmy się w niebie, a tu za zgodą Boga i niebios, można być z kimś. - uśmiechnąłem się, i delikatnie zacząłem ocierać twoje policzki od łez. - Jednak odnalezienie tam kogoś kogo się kocha, nie jest łatwym zadaniem.
- To... na prawdę nic fajnego mieć czyjś los w swoich rękach wiesz? - szepnąłem, również już siedząc na piasku, naprzeciwko ciebie. Zanurzyłem w nim dłoń i nabrawszy go trochę w garść, zacząłem obsypywać nim twoją dłoń. Przenikał przez ciebie, a po chwili nie, bowiem robiłeś mi pewnie małego psikusa, widząc to. Po chwili znowu drobne kamyczki opadały na twoją dużą dłoń. Uśmiechnęłam się na to. - A więc Channie... - zacząłem po dłuższej chwili ciszy. - Pozwalam ci mnie kochać. - podjąłem decyzję. Już nie było odwrotu. - I... kiedy już umrę, to nawet jeśli to trudne ja... postaram się zrobić później wszystko, aby cie spotkać. - powiedziałem i uniósłszy wzrok na twoje lśniące oczy, uśmiechnąłem się do ciebie czule.
Patrzyłem na ciebie uważnie, nie mogąc wyjść z zaskoczenia, po odsłuchaniu twoich słów. 
- Bekkie, króliczku... - szepnąłem, patrząc na ciebie uważnie i z ogromnym uczuciem. - Jesteś pewny? Naprawdę nie chcę cie zmuszać, jednak... myślę, że to najlepsza opcja dla naszej dwójki. - szeptałem i uniósłszy dłoń, dotknąłem twojego policzka. Przysunąłem się do ciebie bliżej i uśmiechnąłem czule. - No i trzymam cię za słowo, że po śmierci będziesz próbowała mnie znaleźć, jednak... Jeśli upadnę, to role się odwrócą, wiesz? To ja będę musiał cie znaleźć z nadzieją, że znowu się we mnie zakochasz i pokochasz.
- Na pewno tak będzie Channie! Już pierwszego dnia wpadłeś mi w oko! - zachichotałem. 
- Tylko, że wtedy będę mniej idealny. - powiedziałem, nieco smutniejąc.
 - E tam. - zachichotałem. - To nadal będziesz ty! Mój duży i troskliwy dryblasek. - przygryzłem nieco wargę, patrząc na ciebie zawstydzony.
- Dobrze, więc na razie zróbmy tak, że ty też możesz mnie pokochać. Pozwalam ci i mam w dupie co się stanie. - odparłem hardo. - Jestem niegrzecznym Aniołkiem, pół Archaniołem, więc Bóg pewnie mnie zabije za to wszystko. Jestem pewien, że podsłuchuje, ale nadal daje mi szansę. - zaśmiałem się, patrząc na fale można,a potem ciemne i rozgwieżdżone niebo. - Jednak mam nadzieję, że jesteśmy zbyt daleko i nie może dosłyszeć. - uśmiechnąłem się, a następnie przytuliłem mocno.


Od tamtego incydentu minęło nieco czasu. Chłopacy zostali przeze mnie tak odpowiednio ukarani, że chyba do usranej śmierci nie obejrzą żadnego horroru i będą spać, przy zapalonym świetle. Nawet do końca roku bali się do ciebie odezwać, jaki Jun, czy D.O.
Dziś był 27 lipiec*, twoje 19 urodziny. Od dnia, kiedy ci się ujawniłem, starałem się być dla ciebie namacalny, jak najczęściej tylko mogłem i oszczędniej przy okazji. Może i pióra szybko mi rosły, ale to nie było zbyt miłe je tak wyrywać.
Byłem strasznie podekscytowany. Przygotowałem ci cudowna niespodziankę, i nieco stresowałem się, że jednak ci się nie spodoba. Ale bez ryzyka nie ma zabawy, co nie?
Zawiązałem ci chustkę na oczy i kiedy to było zrobione, pocałowałem cie w czubek noska. 
- Gotowy? - zapytałem. Powiedziałeś ,,Yhym'' i zagryzłeś swoją śliczną dolną wargę. Twoje usteczka były takie wspaniałe. Aż przeszły mnie dreszcze. W końcu wziąłem cię na ręce i rozłożywszy swoje płonące skrzydła, wzbiłem się w powietrze. Poleciałem z tobą do Chin. Zawsze chciałeś je zobaczyć. Wybrałem już dawno, przecudowne miejsce na odludziu, przy jeziorze. Wraz z kilkorgiem innych Aniołów, znaleźliśmy najromantyczniejsze i najpiękniejsze miejsce. Bardzo się staraliśmy, żeby zamienić je w coś z nie tego świata. Pomagały mi Anioły z władzą nad wodą, telekinezą, i dwóch innych, którzy przydali się też w inny sposób. Wszystko musiało być idealne na twoje urodziny. 
W kilka sekund znaleźliśmy się przed małym laskiem. Postawiłem cie na ziemi i odwiązałem przepaskę z twoich oczu.
- Gotowy? - zapytałem po raz kolejny. Serce biło mi, jak szalone, a uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Mimo to nadal pozostawała obawa, że może jednak ci się nie spodoba.
- T-tak. - powiedziałem mega podekscytowany, a po chwili odkryłeś moje oczy.  Kiedy ujrzałem co jest przed nami, normalnie szczęka mi opadła.
- O ja cię pierdziulę. - szepnąłem, zaczynając iść wyznaczoną drogą. Cała droga do jeziorka, przy linii drzew była wyłożona szerokimi fioletowymi materiałami. Cudowne lampeczki był rozwieszone po obu stronach drzew, a cała droga była obsypana płatkami przeróżnych kwiatów. Może to było bardzo kobiece, ale w sumie, ja taki byłem. Lubiłem romantyczne rzeczy, więc byłem pewny, że podejrzewałeś, iż pewnie bardzo mi się spodoba. W końcu doszliśmy do jeziorka. Były tam ustawione dwie sofy obok siebie, ale jedna po skosie. Po środku stał stoliczek ze wszystkimi smakołykami jakie kupiłeś, i przygotowałeś. Do dziś nie mogłem w to uwierzyć, że wszystkie Anioły miały nieokreślony budżet, i kiedy dotknęły czegoś i pomyślały, że to ich, zostało to kupione w pewien sposób, bez dawania pieniędzy. Te zaś w jakiś magiczny sposób znajdowały się w kasie. Doprawdy, to jest dziwne.
Zaraz za jedną z sof, tą bliżej lasu ( obie są ustawione tak, że lepiej widać jezioro, bok "plaży" i drogę oświetloną lampeczkami) rosło młode drzewko, wysokie może jedynie na trzy metry. Ono również było oplecione lampeczkami, a wokół jego cienkiego pnia, przy samej ziemi, owinięty był biały materiał. Ułożony pod nim był tajemniczy prezent, zapewne od ciebie. Woda przy brzegu, na odległość jakiś dwóch metrów ( w stronę środka jeziora) zamieniona była w lód i na nim również ułożone były lampeczki i do tego pełno płatków kwiatów, przez co w nocy wyglądało, jakby to wszystko było zaraz pod powierzchnią. Kiedy tak stałem całkiem omamiony, ty odwróciłeś mnie w swoją stronę. Poczułem twoje czułe usta na moich, mówiące: wszystkiego najlepszego króliczku - po czym kolejny raz mnie odwróciłeś. Nadal byłem w szoku, widząc to wszystko, co zostało dla mnie przygotowane.
 - O Boże... - jęknąłem, i wręcz od razu zakryłem twarz dłońmi, nieco je opuszczając, aby odkryć oczy. Oczy, które zaczynały już coraz bardziej błyszczeć, kiedy patrzyłem na ciebie stojącego już przy dekoracjach, kawałek przede mną, zaczynającego mi śpiewać ,,Wszystkiego najlepszego, króliczku!''. Nie wstydziłem się płakać. Co chwila ocierałem łzy i patrzyłem na ciebie wdzięcznie, i z radością, że jednak nie zostałem zapomniany, bo już myślałem, że zapomniałeś o moich urodzinach. Emocje brały we mnie górę, buzując w ciele, jak szalone. Wręcz kręciło mi się w głowie, a powietrza, jakby było mniej. - Channie~. - jęknąłem i wtuliłem się w ciebie, nie mogąc w to wszytko uwierzyć. - J-ja śnię, tak? - stęknąłem i spojrzałem na ciebie oczyma pełnymi łez. W końcu odsunąłem się od ciebie i po chwili wręcz, aż kucnąłem i zakryłem twarz w dłoniach, rozklejając się na dobre. Wręcz cały drżałem, śmiejąc się i płacząc na przemian z radości. Byłem taki szczęśliwy, że nie potrafiłem powstrzymać łez. 

Patrzyłem na ciebie nieco zaskoczony i może nieco wystraszony. Mimo tego, że wyczuwałem twoje wielkie szczęście, to nie chciałem widzieć cię płaczącego. 
- Maluszku. - szepnąłem i uklęknąłem przy tobie. Przygarnąłem cię w swoje ramiona i zacząłem głaskać po głowie - Cii... Już spokojnie. - powiedziałem i odsunąłem cię od siebie minimalnie, by zacząć ocierać i scałowywać twoje łzy. - Kocham cię wiesz? - zapytałem z czułym uśmiechem. - Chciałbym, abyś się uśmiechał, a nie płakał, dobrze? - poprosiłem i rozłożyłem swoje skrzydła, by wyrwać jedno pióro, i ci je podać, niczym małemu dziecku, lizaka by przestało płakać. - Pamiętasz? Mieliśmy taką umowę. Piórko za jeden uśmiech. - powiedziałem i uśmiechnąłem do ciebie. Miałem nadzieję, że i tym razem to powstrzyma twoje łzy.
- T-Tak, pamiętam Channie. - szepnąłem, i zaciągnąłem cicho noskiem, patrząc na ciebie niczym mały kociak. W końcu uśmiechnąłem się, jak chciałeś i dałem ci całusa w usta. - Po prostu płaczę ze szczęścia dryblasku. - odparłem, po czym mocno się w ciebie wtuliłem, wręcz gnieżdżąc się na twoich udach, przez co opadłeś na pupę po utraceniu równowagi. Zaczęliśmy się z tego śmiać. - Przepraszam. - odparłem, nadal chichocząc.  - Sam to wszystko zrobiłeś? - zapytałem zaciekawiony, patrząc na ciebie z miłością, podczas przeczesywania na bok twojej nieco przydługiej grzywki, która wpadała ci wiecznie bezczelnie w oczy. - Muszę ci kiedyś ją podciąć, bo  pewnie cie irytuje, co?
- To nie ma sensu aniołku. - powiedziałem. - Od samego początku taką mam i nawet gdybyś odciął choć jeden włosek, to on momentalnie by odrósł. - powiedziałem i pogłaskałem twój policzek. - Pomagali mi moi przyjaciele. - powiedziałam i oblizałem swoje usta, patrząc z pragnieniem na twoje wargi. - Byunie? - zapytałem. - Mogę cię pocałować? - zapytałem.
- O-oczywiście, że tak dryblasku. - mruknałem, po czym musnąłem zachęcająco twoje wargi. Kiedy chciałeś mnie pocałować, ja  po prostu się z tobą bawiłem, drocząc się i uciekając ze swoimi ustami od tych twoich. W końcu zachichotałem i zacząłem cię całować namiętnie. - Ok, zjedzmy coś, hmm? Chyba zgłodniałem. - odparłem, wtulając się mocno w ciebie, kiedy zaburczało mi cicho w brzuszku. Byłem pewien, że wszystko słyszałeś.
Zachichotałem, kiedy twój brzuszek dał o sobie znać. 
- Dobrze maleńki. - powiedziałem i wziąłem cię na ręce. Podszedłem z tobą do jednej sofy i posadziłem cię na niej. Skoro byłeś, aż tak głodny, to wziąłem coś konkretniejszego, jak kurczach, ryż i warzywa. Wróciłem z tym do ciebie i uklęknąłem z tym przed tobą. - Mogę cię pokarmić? - zapytałem z czułym uśmiechem.
Popatrzyłem na ciebie zaskoczony, a potem na  jedzenie. Przygryzłem delikatnie dolną wargę, bawiąc się swoimi palcami.
- N-nakarmić? Mnie? - zapytałem cichutko, patrząc na ciebie widocznie zawstydzony i onieśmielony. - Ale tak powinien karmić chyba facet tylko dziewczynę. - odparłem, przekręcając nieco główkę. - N-no, ale jeśli chcesz, to ok. To strasznie zawstydzające. - odparłem onieśmielony, patrząc to na jedzenie, to na ciebie.
Poczułem się nieco zagubiony. Opuściłem głowę i popatrzyłem na jedzenie, przygryzając dolną wargę. Nie wiedziałem, jak powinienem cię traktować. To wszystko było dla mnie takie nowe, ale tak bardzo starałem się, o ciebie troszczyć i sprawiać, byś czuł się kochany i najważniejszy na świecie.
 - Ja... przepraszam. - powiedziałem. - Nie chciałem byś czuł się zakłopotany. - powiedziałem i spojrzałem na ciebie ze skruchą. - Jeśli chcesz t-to... sam zjedz. - odparłem i wyciągnąłem przed siebie talerz, byś mógł go odebrać.
- Channie. - szepnąłem, i  popatrzyłem na ciebie uważnie. - Owszem, poczułem się zakłopotany, bo nikt nigdy nie chciał mnie tak traktować, jak ty mnie teraz. - odparłem cichutko. - Proszę, nakarm mnie jeśli to ci sprawi przyjemność. - uśmiechnąłem się i pogładziłem cie po policzku. W końcu rozchyliłem delikatnie usta na zachętę, czekając, aż włożysz mi pierwszą porcję do ust. - To naprawdę miłe być tak dopieszczanym. - westchnąłem.
Uśmiechnąłem się do ciebie rozczulony i z nową pewnością siebie ująłem pałeczkami kawałek kurczaka, i ułożyłem ostrożnie między twoje wargi. 
- Nie za gorące? - zapytałem z troską, patrząc na ciebie tymi swoimi wielkimi ślepiami, które przez radość jaką czułem, był nieco jaśniejsze.
- Nie, jest ide... wow! Znowu to robią! - zacząłem podekscytowany i wniebowzięty. Kiedy popatrzyłeś na mnie zdziwiony, kontynuowałem. - Znowu twoje oczy robią się złote! - odparłem z pełną buzią, nachylając się nieco ku tobie, my móc przyjrzeć się bardziej cudownie połyskującym oczom.
Przez chwile patrzyłem na ciebie zaskoczony, by po tym na moją twarz wpłynęło rozczulenie i zachwyt.
- Podoba ci się? To przez ciebie się takie robią, wiesz? - zapytałem i przybliżyłem twarz jeszcze bardziej, a moje oczy zrobiły się prawie białe. Motyle szalały mi w brzuchu, a skrzydła drżały z podekscytowania.
- Przeze mnie? - zapytałem podekscytowany, i pogładziłem cie mało wiele po policzku. - Są nieco przerażające, kiedy są całe białe, ale i niesamowite! - odparłem z uśmiechem i delikatnie ucałowałem twoje dwie powieki. - Kocham cię. - szepnąłem z szerokim uśmiechem, po czym rozchyliłem nieco usta. - Jestem głodny, proszę, nakarm mnie. - odparłem, patrząc na ciebie niczym mały psiak.
Moje serce zabiło na to szybciej, a po moim policzku spłynęła łza, ale była tak jasna, że nie mogłeś jej dostrzec,  jako człowiek. Byłem niewyobrażalnie szczęśliwy.
- Też cię kocham. Najmocniej na świecie i wszechświecie. - powiedziałem i dalej zacząłem cię karmić. - Jesteś taki piękny. - szeptałem co chwila. Na prawdę zastanawiałem się, czy nie wziąć tych kropel od Krisa, tych na całe twoje życie. Mógłbym poświęcić oba skrzydła, tylko po to, abym nie tylko mógł być dla ciebie widzialny, ale abym mógł bez przerwy cię dotykać. Twoja skóra była tak miękka i delikatna. Jak nic innego na ziemi. Coś tak cudownego mogłoby być tylko snem. Czasem miałem wrażenie, jakbyś był moim wyimaginowanym Aniołem. Ale wtedy ty, albo się potknąłeś, albo coś wylałeś w kuchni i wtedy dostrzegałem twoją kruchość, i prawdziwość, co sprawiało, że kochałem cię jeszcze bardziej. 
Po zjedzeniu ryżu, mięska i warzyw, przyszedł czas na tort, dmuchanie świeczek, śpiewanie piosenki której nauczyłem się dla ciebie po chińsku, no i prezenty. Kupiłem wszystko to co zawsze pragnąłeś mieć. Byłeś zachwycony i znów się wzruszyłeś, więc dostałeś kolejne pióro. Przez długi czas tańczyliśmy do spokojnej ballady lecącej z odtwarzacza. Było cudownie. Czułem się taki... ludzki. Dzięki swojej mocy ognia, mogłem ogrzać wodę. Robiłem do kiedy brodziłeś swoimi stopami w wodzie, śmiejąc się kiedy kolejna fala zakatowała twoje szczupłe łydki. Byłeś taki rozkoszny. Wziąłem cię w ramiona i przez chwile latałem z tobą nad taflą wody. Ogrzewałem cię wtedy swoim ciepłem i osuszyłem twoje stopy z kropli wody. Kiedy uznałem, że pora zakończyć szybowanie, podleciałem do wielkiego i mięciutkiego materaca, okrytego białymi prześcieradłami, poduszkami i kołdrą. Ułożyłem cię na nim i na płatkach róż, którym był obsypany. Cały czas lewitując, zawisłem nad tobą i zacząłem obdarowywać czułymi pocałunkami całą twoją twarz 
- Kocham cię. - szeptałem jak mantrę.
Patrzyłem na ciebie uważnie, i westchnąłem. 
- Też cię kocham, Channie. - szepnąłem, i pogładziłem twój policzek. Mało wiele uchwyciłem twój kark i zacząłem cię zniżać do pocałunku. W końcu byłeś zmuszony przestać machać leniwie skrzydłami nad nami i łóżkiem - uważając na baldachim. Oparłeś się przedramionami po obu stronach mojej głowy, i spocząłeś ostrożnie na moim ciele. To był chyba pierwszy raz, kiedy całowaliśmy się tak długo.
Popatrzyłem ci w oczy i w całkowitym onieśmieleniu, kiedy moje dłonie zaczęły wodzić po twoich bokach. O nic nie pytałem. Nie chodziło tu o zawstydzenie. Nie chciałem niszczyć tej pięknej chwili, kiedy najważniejszymi słowami były czyny. Patrząc ci uważnie w oczy, po długim, długim czasie rumieńców i zawstydzeń, aromatyzowaliśmy się nawzajem swoją nagością i pięknem. Wszystko w nas było niepewne i delikatne. Czułe i spokojne. Moje usta odwiedziły każdy fragment twojego ciała, ucząc się go na pamięć. Moje ciało i skrzydełka drżały za każdym razem, gdy mogłem usłyszeć twój głos w taki sposób, jak jeszcze nikt tego nie doświadczył.
Wiedziałem do czego to prowadzi, ale w pewnym sensie nie bałem się tego. Byłem ciekaw, jak to wszystko będzie wyglądać. Byłeś Aniołem, idealnym w każdym calu, więc może... może mój pierwszy raz nie będzie taki tragiczny, i bolesny?
- Channie~. - szepnąłem cichutko, kiedy nasze męskości delikatnie otarły się o siebie. - Nieco się boję, ale... nie mam czego, prawda? - zapytałem, bowiem zacząłem już nieco panikować przez to, że byłeś nieźle wyposażony. Może to nie było coś tak... wielkiego, jak u murzynów. Jednak stawiałem na to, że taki Europejski rozmiar, chował się wiecznie pod twoimi bokserkami i czarnymi spodniami.
Wtuliłem się w ciebie jeszcze bardziej, oplatając twoje biodra łydkami. Westchnąłem, a moje serce waliło, jak dzwon, pragnąc uciec chyba do tego twojego. Spojrzałem nieśmiało i z pewnym wstydem namalowanym na twarzy, w twoje oczy. Zacząłem mierzwić delikatnie twoje włosy, w końcu dotykając twojego znaku na szyi. Zaczęło coś się dziać.
Jęknąłem przeciągle, kiedy dotknąłeś mojego znaku i zarumieniłem się przez to. 
- Wybacz. -  szepnąłem. - To bardzo przyjemne. - powiedziałem i rozłożyłem swoje potężne skrzydła. Ułożyłem się nieco obok i zacząłem całować twoje dłonie, i przepiękne palce, wraz z ich opuszkami, kiedy moje pióra muskały twoją skórę. - Na pewno przez chwile poczujesz dyskomfort kochanie. - powiedziałem. - Ale jeśli na prawdę tego chcesz i mi ufasz, to nie będzie cię bolało. - powiedziałem patrząc na ciebie z czułością.
Pokiwałem nieco niepewnie głową na potwierdzeniem po czym westchnąłem, kiedy twoje pióra  znowu gładziły mnie po ciele, wraz z dłońmi. To było bardzo przyjemne.
- C-Channie? A... a masz wszystko co potrzebne, czy... się nie znasz na tych sprawach? - przygryzłem nieco wargę, i wplotłem dłoń w twoje bujne włosy, kiedy dodatkowo zacząłeś muskać moją mlecznobiałą skórę. To było zawstydzające.
- Wiem wszystko kochanie. - powiedziałem. - I mam wszystko co jest potrzebne. - uśmiechnąłem się.
- Oczywiście nie mam prezerwatywy bo... żadnemu z nas nic nie zagraża bez używania jej. - powiedziałem i pogłaskałem twój policzek. - No i bez będzie lepiej, bo moja skóra mniej cię zrani, niż lateks. - powiedziałem i uśmiechnąłem się do ciebie.
- O-och, a więc to tak. - odparłem nieco spokojniejszy, jednak nadal ta cząstka strachu we mnie gościła, mimo, iż bardzo ekscytowało mnie to, że oddam swoje ciało tobie, a nie komuś, kto potem mógłby mnie sponiewierać. - J-jak dobrze, że to ty to zrobisz, a nie zrobiła tamta banda Tao. Bałem się. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo. - szepnąłem, a moje oczy niebezpiecznie się zaszkliły. - Przepraszam... Nie powinienem rozpaczać, bo nigdy ich już więcej nie zobaczę, ale wiesz co? Z jednej strony jestem im wdzięczny za tą gonitwę, bo wtedy nie poznałbym ciebie takim, jakim jesteś naprawdę. - szepnąłem cichutko, i zmierzwiłem twoje włoski. - Pocałuj mnie, proszę. - szepnąłem, patrząc na ciebie tak niewinnie.
- Wiem kochanie. - szepnąłem i ucałowałem czule twoje usta. - Czułem twój strach, moje maleństwo, ale niestety nie od razu, bo nie dość, że byłem zbyt daleko ciebie, to jeszcze pod postacią człowieka. Wybacz mi, że nie uratowałem cię szybciej. - powiedziałem ze skruchą i znów cię pocałowałem. - Teraz też czuje, że nieco się obawiasz, ale nie zabronię ci tego. Rozumiem to. Ludzie lękają się tego czego nie znają. - powiedziałem i uśmiechnąłem się do ciebie, po czym pogłaskałem twój policzek. - Ale mogę ci przyrzekać, że mimo wszystko ci się spodoba. Mimo iż chwilami sam czuje lekką obawę, że cie zawiodę. - powiedziałem i westchnąłem. Wziąłem lubrykant leżący obok i motywując samego siebie, zacząłem przygotowywać cię do tego cudownego zbliżenia. Twoje ciało było tak niesamowite w Tym miejscu. Tak gorące i przytulne. Czułem, jak dreszcze podniecenia przepływają przez moje ciało. Kiedy oboje byliśmy gotowi, starałem się ciebie, jak najbardziej rozluźnić. Używając swojej mocy zrobiłem wszystko, byś odczuł, jak najmniej dyskomfortu. Twoja ciasnota zasysała się na moim narządzie, sprawiając, że traciłem zmysły. - Jak się czujesz? Wszystko dobrze? - dopytywałem, całując cię po twarzy.
Mimo, iż byłeś bardzo delikatny i czuły w stosunku do mnie i tak nie mogliśmy uniknąć tego, że w pierwszej chwili nie będzie zbyt fajnie. Łzy zgromadziły się w moich oczach, a ja oddychałem nieco szybko, i panicznie.
- B-boli Channie. Nadal boli tak dziwnie. - szepnąłem wręcz, a mój głos nieco się załamał. Wtulałem się w ciebie, starając nie ruszać, bo to przyprawiało mnie o większe uczucie bólu. Starałem się rozluźnić, w czym twoje dawane mi ciepło, przyjemnie mi pomagało. W końcu mój oddech się unormował, a ja zacząłem gładzic cie po karku i nieco znaku po szyi. Wiedziałem, jak to cudownie na ciebie działa. - Channie...~ - szepnąłem, i nieznacznie poruszyłem biodrami, abyś zaczął się poruszać, mimo iż nieco się krzywiłem z jeszcze odczuwanego lekkiego dyskomfortu.
Serce krajało mi się na ten widok, ale wiedziałem, że z czasem wszystko minie i będzie ci na prawdę przyjemnie. Kiedy sam zaczynałeś lekko poruszać biodrami, zrozumiałem, że sytuacja zaczyna się uspokajać, więc zacząłem się w tobie poruszać śmielej. Z chwili na chwile, czułem, jak się rozluźniasz, a wraz z twoim pierwszym jękiem, zacząłem poruszać się "normalnie". Twoja ciasnota i gorąc były nie do opisania. Było mi tak dobrze. Moje oczy lśniły bielą, tak samo jak znak. Skrzydła drżały, a ja całowałem cię po każdym dostępnym fragmencie ciała.
Z każdą chwilą robiło się coraz przyjemniej. Nasze ciała idealnie do siebie pasowały, ocierając się o siebie delikatnie w zmysłowy sposób. Byłeś taki troskliwy i dbałeś o mój komfort, za co byłem ci wdzieczny. Ta noc miała być jedną z najwspanialszych w naszym krótkim związku, ale i też prawdopodobnie ostatnią, o czym nie mieliśmy pojęcia. Jednak żadne z nas nie myślało o tym, że kolejny raz złamałeś zasady, oddając mi w pewien sposób swoje serce, i ciało.
Po wszystkim wtulałem się w ciebie, nieco zmęczony, ale i zadowolony z takiego obrotu akcji. Gładziłem cię po umięśnionym ramieniu, które mnie delikatnie obejmowało. Dłoń od niego ogrzewała cały czas mój krzyż, bym rano nie cierpiał, na ból tyłeczka. 
Popatrzyłem ci czule w oczka i uśmiechnąłem się, muskając delikatnie i nieco nieporadnie twoje usta. 
- Dziękuję za dziś, było cudownie Channie. - szepnąłem, i przygryzłem nieco zawstydzony wargę, ostatecznie kokosząc się do ciebie jeszcze bardziej. Twoje ciało było idealnym schronem, dla takiego wstydziocha, jak ja. 
- Moje małe maleństwo. - szeptałem ocierając czubek nosa o twoje policzki, skronie i kąciki ust.  - Moje piękne maleństwo. Podobało ci się? - dopytywałem. - Boli cię coś? Wszystko jest dobrze? - pytałem. - Tak bardzo cię kocham.
- Tak, było bardzo dobrze. Jesteś Aniołem, więc to logiczne, że było wspaniale. - zachichotałem, onieśmielony twoim wcześniejszym czułym gestem. - I troszkę pupcia, ale nie na tyle, by mi doskwierało. - westchnąłem, i pogładziłem twoją dłoń, spoczywającą już na wcześniej wspomnianej części ciała. Jeszcze przez chwilę sobie pogadaliśmy, dopóki ja nie usnąłem, otulony twoim ciepłem i troską. Byłeś najwspanialszym, co mi się przytrafiło.
Przez cały czas przyglądałem ci się uważnie. Byłeś taki piękny i delikatny. Byłem tobą tak zafascynowany, że w pierwszej chwili nie spostrzegłem, że coś jest nie tak. To uczucie jednak się nasilało, a ja po czułem niepokój. Zaczynałem mieć z tobą coraz mnie wspólnego jakbyś... jakbyś umierał. Moje oczy wytrzeszczyły się w strachu.
- Bekkie? - zapytałem niepewnie i potrząsłem twoim ramieniem, ale ty nawet nie drgnąłeś. - Króliczku? Obudź się. - szepnąłem, czując jak ze strachu tracę głos. - Bekkie... - szeptałem i cały czas potrząsałem twoim ramieniem. Widziałem jak robisz się bledszy z każdą chwilą. - Bekkie nie umieraj. - jęknąłem żałośnie kompletnie nie wiedząc co się dzieje. Moje skrzydła momentalnie zaczęły linieć. Jeszcze nigdy nie czułem tak wielkiej bezsilności i rozpaczy. - Króliczku co się dzieje? - szlochałem, mocno cie do siebie tuląc.
Byłeś tak zrozpaczony tym, co się ze mną działo, że nawet nie zauważyłeś, jak pięciu Archaniołów się pojawia.  
- Dobry wieczór Park Chanyeol. Zabieramy ci opiekę nad nim. Zgrzeszyłeś mój drogi na tyle, że zostanie ci wymierzona najgorsza kara, ze wszystkich. Bóg postanowił sprawić, byś był upadłym, za tak haniebny czyn, jak miłość do człowieka, i cielesność. - odparł dowodzący całą czwórką Archanioł Michał, będący Archaniołem sprawiedliwości i prawdy. Jak Bóg nakazał, tak musiał niestety karać innych. 
Po chwili za nakazem Michała, odsunęli cie ode mnie, zostawiając moje ciało samotne. Dwaj Archaniołowie trzymali cie mocno za ramiona, a pozostali dwaj za skrzydła, po czym kazali ci klęknąć przed najważniejszym Archaniołem, który był najbliżej Boga.
- Proszę, proszę, kto by się spodziewał, że zrobisz coś takiego?  Wiedziałem, że miałeś wiecznie głupoty w głowie, ale nie na tyle, by zrobić coś takiego. - odparł oschle, parząc w ten swój zimny i chłodny sposób, jak na resztę. - Jesteś pół Archaniołem, i jeszcze tego nie doceniłeś, bo jakiś człowiek skradł ci serce? Ty chyba naprawdę zgłupiałeś, zamiast zmądrzeć. A mówiłem Bogu, by zesłał cię do niższej sfery, to jak zwykle nie posłuchał, chcąc dać ci szansę. Niby nie jest wściekły, ale zasady, to zasady. - burknął, podchodząc do łóżka na którym leżałem. Przyglądał mi się uważnie, po czym podszedł do ciebie kolejny raz. Uchwycił twój podbródek i uniósł twoją głowę do góry. - Popatrz Chanyeol, jak twoje cudowne skrzydła zamieniają się w czarną nicość i nieczystość. Ich płomień wygasł tak, jak i ten u twojego już byłego podopiecznego. Nie żyje, i to tylko z twojej winy. - uśmiechnął się wrednie, kręcąc z niedowierzaniem głową, a na jego znak, pomocnicy pociągnęli nieco bardziej twoje skrzydła, byś już zaczął stopniowo zacząć swe cierpienie. - Chcesz tu doznać egzekucji, czy w niebie? W sumie i tak już nie będziesz miał z nim nic wspólnego, bo przydzielimy mu innego Anioła, więc możesz sobie na niego ostatni raz popatrzeć. I tak jeśli przeżyjesz, zostanie wam obydwóm wymazana pamięć, więc nie łudź się, że ten maluch będzie cię pamiętał, a ty jego, Park Chanyeol. - odparł równie oschle, patrząc z powagą i wyższością na ciebie.
Patrzyłem zrozpaczony w twoją stronę. Po moich policzkach płynęły łzy. Nie zważając na ból, kiedy dwóch Archaniołów ciągnęło mocno za moje skrzydła, próbowałem się wyrwać. Wtulić w ciebie i obudzić się z tego koszmaru. Znów zobaczyć twój uśmiech i usłyszeć radosny śmiech. Tak bardzo chciałem, poczuć, jak się we mnie wtulasz i usłyszeć, jak mówisz mi, że mnie kochasz. 
- Błagam, nie... - szepnąłem, ale wiedziałem, że nie ma już odwrotu. Moje serce wypełniła większa i boleśniejsza pustka, niż jakakolwiek inna, która miała mnie spotkać po utracie skrzydeł. - Błagam, nie róbcie mu krzywdy. - jęknąłem żałośnie, dalej próbując się wyrwać. Krzyknąłem z bólu kiedy kilka ścięgien pękło w moich skrzydłach. - Bekkie! Bekkie, kocham cię! - krzyczałem. - Zawsze, ile szans bym otrzymał, zawsze za każdym razem wybrałbym miłość do ciebie! - krzyczałem, wiedząc, że i tak mnie nie usłyszysz. Kości w moich skrzydłach pękały, a ja krzyczałem wniebogłosy, gdy skóra odchodziła płatami z moich pleców. Czułem jak wrząca krew spływa po moim ciele. Jak skóra mrowi i drętwieje. Jak nadrywane są kręgi w kręgosłupie. Jak moje łopatki się kruszą, a skrzydła trzymają się ledwo swojego stałego miejsca ścięgnami. Kiedy było po wszystkim, leżałem na zimnej trawie, czując się... w ogóle nic nie czując. Nim straciłem jakąkolwiek świadomość, ostatnią rzeczą jaką widziałem, był twój piękny uśmiech, a ostatnią jaką poczułem, to łza spływająca po moim policzku.

 

- Cholera. Znowu się spóźnię! - mruknąłem pod nosem i pognałem niczym wystrzelony z procy. Oczywiście z rozpiętą kurką, szalikiem ledwo trzymającym się na karku, tonem zeszytów pod pachą i styropianowym kubkiem z kawą. Włosy miałem, jak zawsze roztrzepane. Piekielna grzywka wchodziła mi, jak zawsze w oczy, a ja prawie zabiłem się o rozwiązaną sznurówkę. W końcu udał mi się dobiec do autobusu. Wbiegłem do niego, jak szatan i usiadłem na wolnym miejscu ignorując zbulwersowane spojrzenia. Doprowadziłem się do jako takiego stanu i wsadziłem niedbale zeszyty do torby. Upiłem spory łyk kawy i po 10 minutach byłem pod uczelnią. Znów wyleciałem z pojazdu i pognałem przed siebie. Niestety w pewnym momencie coś stanęło mi na przeszkodzie. Wpadłem na jakieś małe coś, plączące mi się pod nogami - Kurwa. - mruknąłem. - Nic ci nie jest? Prze... - zatkało mnie. - ...praszam. - patrzyłem na chłopaka w swoich ramionach, jak ciele na malowane wrota.
Był najpiękniejszą istotą jaką kiedykolwiek widziałem, a co najzabawniejsze byłem pewny, że gdzieś go już spotkałem.
- N-nie, jest w porządku. To ja przepraszam, bo zaszedłem ci drogę.- szepnąłem cichutko, samemu patrząc onieśmielony na chłopaka, w którego ramionach byłem. Wydawały mi się takie silne i bezpieczne, że aż nie chciało mi się od niego odsuwać. Najlepiej wtuliłbym się w niego jeszcze bardziej! Boże, o czym ja myślę?! Nawet go nie znam! Do tego chłopak wydawał mi się dziwnie znajomy. 
Zmrużyłem nieco powieki i zacząłem lustrować kompletnie obcą, mi osobę, wydającą mi się bardzo znajomą. 
- Um, czy my się... znamy? Może to dziwnie zabrzmi, ale wydajesz mi się znajomy. - odparłem, po czym dochodząc do wniosku, że każdy patrzy na nas, jak na idiotów, czym prędzej się od niego odsunąłem. 
Poczułem dziwną pustkę i chęć ponownego przygarnięcia do siebie tego krasnala, co mnie nie mało zdziwiło. Serce zabiło mi jakoś szybciej widząc jego zmieszanie. Park Chanyeol, ogarnij się głupi dryblasie!
- Um. Też mi się tak jakoś wydaje. - powiedziałam. - Jak ci na imię? - zapytałem, nie odrywając wzroku od jego porcelanowej twarzyczki, drobnych ust, i oczu, delikatnie podkreślonych eyelinerem.
- Jestem Byun Baekhyun, a ty?
- Park Chanyeol...



15 komentarzy:

  1. Cudowne *^* nie skomentowałam pierwszcej części, gdyż chciałam przeczytać całe opowiadanie ^^ Obydwie wspaniale piszecie, dokładnie opisujecie wydarzenia i emocje, co mi się bardzo podoba :) jedyne co mnie kuło w oczy podczas czytania to "mało wiele".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eh. XD Nasz głupi nawyk haha. xD Pisałyśmy to w znaczeniu: trochę, nieco, i tak dalej. XD Postaramy sie to poprawiać, jeśli następnym razem znowu będziemy coś pisały! ^^

      Usuń
  2. OMG! Cudowne <3
    Tylko trochę nie ogarniam końca... ;o Po prostu nie wiem skąd się znają... xD Co się stało, że się poznali *-* Bardzo mi się podobało i... no po prostu świetne :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już wyjaśniam: Byun nie został zabity. Został przywrócony do życia i została mu wymazana część pamięci związana z jego Aniołem Stróżem. Poszedł na studia. Archaniołowie po egzekucji i spowodowaniu upadku Chanyeola, wymazali mu pamięć, i zesłali na ziemię, jako prawdziwego człowieka z wymyśloną zapewne historią życia. Wyszło tak, że Chanyeol wybrał tę samą uczelnie, i tam sie spotkali. Słowa ,,Czy my się znamy?'' miały oznaczać fakt, że ich serca zapamiętały, kogo pokochały. ;) Mam nadzieję, że wyjaśnienie pomogło w zrozumieniu końcówki. ;* Dziękuje za komentarz i pozdrawiam

      Usuń
    2. Ach, czyli tak jak myślałam :3 *-*

      Usuń
  3. Tak bardzo chciałbym inną
    końcówkę.. Chciałbym by to Baekhyun i Anioł Chanyeol byli razem.. Albo chociaż żeby Ci sobie przypomnieli o swojej przeszłości.... I chcę znać dalej ich historię... Wgl to chyba za dużo rzeczy chcę xD ale to było takie wspaniałe, że chylę wam czoła. Serio. To było genialnie, a fabuła.. Książki nie mają tak ciekawych wątków xD
    Wszystko o co prosiłem było wykonane. Płakałem nawet w trakcie ;; Co wy robicie z moi życiem? Jak ja teraz zasne? Pff nie lubię już was chyba, zepsuliscie mi chwilowo mój mózg ;;
    PS. czekam na kolejne BaekYeole c:
    ~Dzieciak Baekhyun

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałabym Cię jeszcze zaprosić na mojego bloga z yaoi. Jest to opko z HunHanami ^^
    exo-hunhan-yaoi.blogspot.com
    ~~Shelia :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeśli znajdę chwilę, postaram się zawitać. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Znowu czytałam na raty. Niby siedzę w domu, ale mam taką niechęć robienia czegokolwiek... a za razem pragnę już wyjść na zewnątrz do ludzi... dobra, dość mojego marudzenia xd
    Hm, nie wiedziałam, że będą tylko dwie części, ale może to i lepiej? W końcu zakończyłyście w idealnym momencie (tak, tym razem będę pisała w liczbie mnogiej. Wybacz Fumi, jeśli cię nie uwzględniłam w poprzednim komentarzu. Pisałam z rozpędu w liczbie pojedynczej D:) No ale nie zaczynajmy od końca.
    Wiedziałam, że Chan go uratuje. W końcu nie jest aniołem stróżem od wczoraj i zna się na tym trochę, chociaż dopiero przy Baekhyunie zaczął schodzić na złą drogę xd
    W sumie trochę się dziwię, ale i rozumiem reakcję Byuna kiedy zobaczył Chanyeola-anioła. Wiem, że to musiał być wielki szok, ale nie od jakiegoś czasu wiedział o jego istnieniu. Co prawda też Chan się zachował nieco głupio tak się skradając, jednak rozumiem, że to na potrzeby fabuły postacie czasem musza robić to albo tamto... w sumie bałam się jak to zakończycie. znaczy, byłam pewna, że dojdzie do seksów, Chanyeol w końcu zostanie złapany na miłości do człowieka i zostaną mu wyrwane skrzydła. Swoją drogą przykro mi się zrobiło jak o tym czytałam. I z początku jak czytałam myślałam, ze na tym skończycie... ale widać nie każdy tak jak ja szykuje czytelnikom złe zakończenie xD
    Podobała mi się końcówka. To, że oboje o sobie nie pamiętają. Chan zaczął żyć ludzkim życiem i oczywiście przypadkowe ponowne spotkanie i chemia między nimi. Ach, ta miłość od pierwszego wejrzenia! Szkoda, że miłość nie jest tak słodka jak w opowiadaniach xd
    Tak podsumowując to bardzo mi się podobało i tym razem nie będę się do niczego doczepiać ;3 Czekam na coś nowego. Twojego MArto, albo twojego i Fumi, bo obie piszecie dobrze~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za takie miłe i cieplutkie słowa. ^^ Fumi na pewno nie będzie zła za to, że wcześniej jej nie uwzględniłaś, czytając owy rozdział. ;)
      Ogólnie to większość jest zlepiona z naszego rpg, które pisałyśmy całkiem niedawno. ;) A motywów o aniołach chyba jest mało, bynajmniej nie widzę u autorów, u których czytam. :O No cóż, jeszcze raz dzięki za komentarz i zobaczę co da sie zrobić. Czy napiszemy coś obie, czy ja sama. ;) Pozdrawiam! :*

      Usuń
  7. Chwila na feelsy- paosdljkmclksa,.jdcmkslfnkwsdfnmwls;dkl;'askd,clkndksm,dncmkldsf,nksd,fmclsd;.kf,c;lds.f,cs;ldkfsl;ddla'szdl,als;lSas';zdkmkslfhnvdjkvnmcsa';zd
    A'S;kdMCKALDZNFVKSJDJFMSLDKFKM,fjmskdl,fmvwksldjfvwomskldfj!
    O Boże, ta słodycz, tego mi było trzeba!
    No ale próbuję być ogarnięta.
    Okej, a więc- to, że Chanyeol uratował Baekhyuna było jednak dość oczywiste, ale nie spodziewałam się, że go nie rozpozna. To było sporym zaskoczeniem, i to pozytywnym; stanowiło bodziec do dalszych wydarzeń. Ta rozmowa między nimi mnie urzekła, myślałam, ze się roztopię, chociaż początkowo się martwiłam. No i opisy, kocham opisy, moje humanistyczne serce się raduje <3 Na przykład ten: "Błyszczały lekko, a za nimi dostrzegłem dwa potężne i cudowne ogniste skrzydła. Jakbym widział złociste pióra, ozdobione tańczącymi płomieniami. One również świeciły tym samym blaskiem, co oczy mojego wybawcy, oświetlając mało wiele jego sylwetkę." Baaardzo, bardzo to do mnie trafiło, miałam te wszystkie sceny przed oczami, zarówno ratowanie Baekhyuna, jak i ich rozmowę.
    Jeżeli mam być szczera, początkowo smut w tym opowiadaniu był dla mnie zgrzytem, ale po chwili wszystko było już jasne i rozumiem, skąd się to wzięło. Końcówka niemal złamała mi serce; dlatego cieszę się, że rozwiązanie jest jednak inne, mniej dramatyczne. Podoba mi się też to, że zakończenie jest w zasadzie otwarte; lubię je przy dobrze prowadzonych opowiadaniach.
    Hm, wypadałoby znaleźć coś wadliwego, żeby nie było zbyt różowo... :P A tak serio, zauważyłam zasadniczo tylko drobne błędy wynikające z nieuwagi, właśnie jak zjadanie końcówek wyrazów, pisanie w formie żeńskiej, powtórzenia- wszystkie łatwe do poprawienia. Co mi jeszcze przeszkadzało w tej części- trochę za dużo zdrobnień, typu "dryblasku", "maluszku", "króliczku"; ale być może to tylko moje odczucie, po prostu za tym nie przepadam.
    Okej, podsumowując całego shota i moje nieskładne uwagi (ja przepraszam, ale brak ogarnięcia leży w mojej naturze i jest po prostu nieuleczalny ;.;)- spodobał mi się pomysł, był dobrze poprowadzony w zasadzie do końca, fabuła była momentami zaskakująca, postaci miały charaktery. Podoba mi się :3 No i to Baekyeol, jedna z moich miłości <3 Pędzę do czytania innych shotów, i jeszcze zapraszam do siebie, jeśli miałabyś czas i ochotę :)
    fanfiction-ame.blogspot.com
    Pozdrawiam :3 <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, gdybym tylko mogła, to wyściskałabym Cię za tak cudowne i długie komentarze! Ciesze się, że sam pomysł Ci sie spodobał i w ogóle, ale smuci mnie fakt, że kolejna osoba odnosi się tak, jakbym to tylko ja napisała. A wspominałam, że piszę z autorką Fumi. :( Ta przez to nic nie chce teraz ze mną napisać do publikacji, mimo iż prace byłyby podobnie świetne, jak to. :( No cóż, nic na to nie poradzę, że niektórzy nie czytają info. :(
      Jeszcze raz dziękuję za tak wspaniałe komentarze i będę starała się poprawiać swoje błędy! Bo niestety, mimo, iż sprawdzałam, jednak coś tam się pojawiło. Standard. -_-
      Jak znajdę czas to zajrzę na bloga! ^^

      Usuń
    2. Ojej, przepraszam, nie zauważyłam. To przez mój wieczny brak ogaru, nie chciałam nikogo urazić ;.; Kajam się. To w takim razie bardzo mi się podobała wasza współpraca :3 I chętnie poczytałabym coś jeszcze waszego autorstwa :3 <3

      Usuń
  8. Jestem~~!
    Wiem, że zostałam tu zaproszona już dawnodawno temu, ale dopiero teraz się ogarnęłam na tyle, żeby wejść i przeczytać >.< Wspominałam już Marcie, że exołkowe pairingi to nie do końca moja bajka, ale postanowiłam i tak spróbować, a nóż mi się spodoba ;3 Powiem Wam, dziewczyny, że wykonałyście kawał dobrej roboty :D Ale po kolei...
    Pomysł: szczerze mówiąc, już wcześniej przeglądając zawartość tego bloga, moją uwagę przykuł tytuł tego opowiadania, bo maluje mi przed oczami naprawdę kuszące obrazy. Ja po prostu bardzo lubię tematykę aniołów (nie bez powodu jaram się "Darami Anioła" xd) i w sumie nie tylko Chnayeol jako anioł mi się tu podoba (noiajefowiejfwoif JARAM SIĘ TYM i właśnie usiłuję wcielić w życie małą wizualizację x.x no bo wiecie, być może taki piękny ktoś właśnie siedzi obok mnie i czyta co ja tu wypisuje, zaśmiewa się pod nosem z tego, ile prawdy kryje się w tym bełkocie xD ok, czas ogarnąć wybujałą wyobraźnię *ogarnia*), ale też zbudowana na bazie tego motywu relacja między głównymi bohaterami. Taka cicha i piękna miłość Chanyeola, który jest jednak bezradny, skazany na po prostu trwanie przy ukochanej osobie, niezdolny do niczego więcej (do czasu). To jest szalenie romantyczne i hm... tragiczne? Chanyeola można chyba nazwać bohaterem tragicznym, uwięzionym między jednym złym wyborem, a drugim. Może albo pozostać niewidzialny, rozrywany przez własne uczucia, które nie mogą doznać spełnienia, do tego obserwując jak Baekhyun z dnia na dzień podupada, tonie w depresji, z której nie ma kto go wyciągnąć. Może też zdecydować się na radykalne kroki, działać sprzecznie z prawami Nieba i ryzykować straszliwą karą za swoje przewinienia. Tragizm ;-; moje humanistyczne serduszko płacze ze szczęścia.
    Ok, dalej... bardzo podobała mi się metoda komunikacji tej naszej dwójki *-* wiadomości na piórkach, czy Wy to widzicie tak jasno i wyraźnie jak ja? (nie wiem nawet, do kogo się teraz zwracam, chyba do ludzkości.. ._.) kolorowe, migotliwe piórka, jedyny sposób na pokazanie Baekhyunowi, że jest przy nim ktoś, kogo obchodzi jego los, ktoś dla kogo jest ważny + motyw kolorów, mam na tym punkcie takie cholerne zboczenie (moi czytelnicy potwierdzą >.< nie bez powodu napisałam Correspondance des Arts xd), więc jak gdziekolwiek jest choćby odrobina magii barw, to ja mięknę *-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, co jeszcze... bohaterowie! Nie wiem, czy jesteście tego świadome, ale uwielbiam wyraźnie zarysowane charaktery postaci, stanowi to klucz do mojego serca. Tutaj... hm. Najbardziej podobał mi się chyba Kris *to wcale nie tak, że jest moim biasem* xD serio, ta postać wprowadziła trochę świeżego powietrza do opowiadania, nawet jeśli pojawiła się tylko na moment. Dalej... lubię Chanyeola *to nie tak, że to mój kolejny bias* jest przekochany i uroczy i wgl oefijwoef. Co do Baekhyuna... hm. Nie wiem, może to tylko moje odczucie, ale wyszedł taki nijaki, nie ma dla mnie jakiegoś szczególnego koloru w tym opowiadaniu. Co mnie jescze zaskoczyło - Tao xD Serio, ta urocza pandzia księżniczka jako przywódca szkolnych dręczycieli? No nie wiem, jakoś mnie ubawiła ta perspektywa >.< jeszcze ta wzmianka o Taeminie, który został ukarany, paiwfjoqifjfgwg WIDZĘ 2MINA, OK? NIE BURZCIE TEGO, DAJCIE MI SIĘ JARAĆ MOJĄ ILUZJĄ xD
      Hm, macie takiego pecha, że jestem czepliwa jeśli chodzi o poprawność, a tu błędów jest naprawdę sporo, zarówno językowych, jak i interpunkcyjnych ;-; w dodatku... hm, czasem coś mi nie grało. Mam tu na myśli na przykład to, jak Baekhyun poszedł spotkać się z Chanyeolem, bo Anioł powiedział mu, że ten Chanyeol się nim interesuje... i jakoś tak strasznie szybko się ta ich relacja rozwija, choć przecież z perspektywy Baekhyuna cały ten Chanyeol jest nowo poznanym człowiekiem. Ale może to tylko ja xD W dodatku czytałam na raty, więc trochę mi się chrzani ciąg przyczynowo-skutkowy *nieogar*
      Pod koniec, w urodziny Baekhyuna, było mega słodko, cukier, tęcza i te sprawy *_* później... no cóż >.< Powiem Wam, że bardzo podobało mi się takie, a nie inne zakończenie. Serio. Bardzo. Takie otwarte, dające możliwość dopowiedzenia sobie reszty historii.
      To tyle, mogłabym pewnie napisać więcej (zauważyłam, że długość moich komentarzy rośnie proporcjonalnie do długości opowiadania xd), ale czas goni. Gratuluję udanej współpracy i życzę więcej takich dzieł w przyszłości~~! Pisanie z kimś to genialna sprawa. Zawsze jest obok ciebie ktoś, kto przejmie stery, kiedy tobie wyczerpie się wewnrzny słownik >.<
      Fighting~~!
      Pozdrawiam ~~<3

      Usuń